Gryfna joginka
Gryfna joginka
Można pomyśleć, że dyplom zagranicznej uczelni to prawdziwy rarytas na rynku pracy — a przynajmniej tak wydawało się pani Katarzynie. Po uzyskaniu tytułu licencjata germanistyki w Polsce ukończyła europeistykę z kulturoznawstwem na Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, jednak po powrocie do Polski szybko okazało się, że potencjalni pracodawcy nie czekali na nią z otwartymi ramionami. Zatrudnienia szukała długo i z marnym skutkiem.
— Dlatego zdecydowałam się wyjechać do Dublina, gdzie mieszkałam przez 2 lata. Pracowałam m.in. w redakcji kulturowego miesięcznika, adresowanego do czytelników różnych narodowości. A że w Irlandii Polaków nie brakowało, z czasem z pracownika biurowego stałam się też konsultantem podpowiadającym, o jakich interesujących dla Polonii wydarzeniach warto napisać — wspomina pani Katarzyna. I choć przyznaje, że posługuje się raczej potoczną angielszczyzną, poradziła sobie też ze stanowiskiem w irlandzkim urzędzie, a dokładniej w instytucji będącej odpowiednikiem polskiego ZUS-u.
Dopiero po ponownym powrocie do Polski stała się łakomym kąskiem dla tzw. headhunterów, zwłaszcza tych szukających pracowników dla firm międzynarodowych. I tak — jak sama mówi — została "dzieckiem korporacji". — To była bardzo wyczerpująca praca. Długie godziny spędzane w biurze, duża dyspozycyjność i konieczność dostosowania się do korporacyjnych, nie zawsze "czystych" reguł gry z obawy o utratę stanowiska, bo przecież w takich firmach każdy jest młody i spłaca jakiś kredyt. Z czasem zmęczenie i stres zaczęły niebezpiecznie odbijać się na moim zdrowiu — opowiada.
By choć na chwilę oderwać się od korporacyjnego reżimu, postanowiła skorzystać z polecanego pracownikom klubu fitness. Z bogatej oferty drogą eliminacji wybrała jogę. I jeszcze wtedy nie miała nawet pojęcia, że ta decyzja diametralnie zmieni jej życie. Zajęcia zachwyciły ją do tego stopnia, że nie tylko uczęszczała na nie regularnie, ale z czasem przeniosła się do profesjonalnego studia jogi, a po kilku latach postanowiła odbyć kurs nauczycielski organizowany przez prof. Janusza Szopę z Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Jako świeżo upieczony instruktor wysłała dokumenty do nowo otwartego tarnogórskiego klubu fitness, gdzie poprowadziła swoje pierwsze zajęcia. Z czasem otworzyła własną praktykę, a liczba jej podopiecznych rosła na tyle szybko, że z korporacjami pożegnała się na dobre.
— Czasem słyszę pytania, dlaczego mając na koncie dwa fakultety i pokaźne doświadczenie wybrałam właśnie taką drogę. Wtedy odpowiadam, że każdy rozumie pojęcie kariery inaczej. Moja prywatna definicja to poczucie sensu w tym, co się robi — przekonanie że moje działania służą ludziom, inspirują ich, pomagają poprawić jakość życia. Teraz zupełnie inaczej patrzę na świat, doceniam małe rzeczy, których wcześniej nawet nie dostrzegałam, rozwijam się i po prostu jestem szczęśliwa — uśmiecha się pani Katarzyna.
Indie po śląsku
Czy jogin może godać? — dlaczego nie, a zwłaszcza jeśli mieszka w Tarnowskich Górach. Przekonali się o tym uczestnicy jednej z imprez jogowych, które w mieście gwarków zorganizowała pani Katarzyna. Zaproszenie wraz z krótkim opisem wydarzenia sformułowała w gwarze śląskiej.
— W Polsce joga jest sklasyfikowana przez MEN jako ćwiczenia psycho-fizyczne. W dużym uproszczeniu: opiera się na założeniu, że wszystkie przeżycia, zarówno te pozytywne, jak i negatywne, pozostawiają w naszym organizmie ślad w postaci napięć, które przekładają się na złe samopoczucie, brak energii, rozdrażnienie. Wykonując asany, czyli poszczególne pozycje jogi, docieramy do tych najbardziej zastanych części ciała, uwalniając się od napięć i blokad. Jednocześnie aktywność fizyczna poprawia kondycję, stajemy się bardziej zwinni i elastyczni — wyjaśnia się pani Katarzyna. — Czasem spotykam się z opinią, że joga zmieniła czyjeś życie. Faktycznie jest to możliwe, z tym że warto doprecyzować, że tak naprawdę joga nie zmienia dosłownie naszego życia, ale zmienia nasze nawykowe reakcje na to, co nas spotyka. Jeśli borykamy się z niepowodzeniami w pracy, kłopotami w małżeństwie czy trudną relacją z teściową, to udział w kilku zajęciach nie sprawi, że te problemy znikną. Może za to sprawić, że nauczymy się bardziej efektywnie wykorzystywać naszą energię, lepiej reagować w stresujących sytuacjach, nabierzemy odwagi i dystansu do ludzi. Indyjscy jogini dążą do tego, by uwolnić się do cierpienia — a my, dziś na Górnym Śląsku, możemy dzięki jodze próbować dostrzegać pozytywne aspekty tego, co spotyka nas w danej chwili i miejscu.
Pani Katarzyna swoimi doświadczeniami dzieliła się podczas wydarzeń, jakie za jej sprawą odbyły się w Tarnowskich Górach. Ponad 80 osób przyszło na zajęcia jogi w Parku Miejskim, które zakończył rodzinny piknik. W Parku Wodnym świętowano Światowy Dzień Jogi, na całej kuli ziemskiej obchodzony 22 lutego. Nasza rozmówczyni była też inicjatorką akcji charytatywnej, w ramach której zajęcia jogi połączono ze zbieraniem datków na leczenie chorujących na mukowiscydozę braci Wojtka i Michała Obrusików.
Jak ziewa kot
Na początku siedzieli sztywno obok siebie, wyraźnie skrępowani. Podczas rozgrzewki, wykonując proste ćwiczenia, zgodnie z poleceniami instruktora udawali, że się śmieją. Z czasem zgromadzeni, obserwując siebie nawzajem, zapominali, że różnią się wiekiem, wykształceniem czy statusem majątkowym i zaczynali śmiać się do rozpuku. Właśnie taki rezultat miały przynieść warsztaty jogi śmiechu, jakie w Tarnowskich Górach odbyły się za sprawą pani Katarzyny. — Wcześniej w internecie natrafiłam na filmik nagrany podczas zajęć prowadzonych przez Jacka Golańskiego — psychologa, który jako jeden z pierwszych zaczął propagować w Polsce jogę śmiechu. Pomyślałam, że wspaniale byłoby pokazać taką formę ćwiczeń w naszym mieście, więc zaprosiłam do współpracy pochodzącą z Brynka Hannę Gliwę, nauczycielkę jogi i śmiechojogi z jednej z wrocławskich szkół jogi — opowiada.
Podkreśla, że joga to szeroka dziedzina, inspirująca ją do nieustannego poszerzania wiedzy, zgłębiania fachowej literatury i tekstów źródłowych, w czym ogromnie wspiera ją mąż — absolwent filozofii. Pani Katarzyna chętnie wymienia doświadczenia z innymi instruktorami, których zaprasza do Tarnowskich Gór, współpracuje też ze szkołą jogi w Kopenhadze oraz z niemieckim jogowym portalem internetowym prowadzonym przez dyplomowanego lekarza medycyny. Znajduje czas na tłumaczenie zagranicznych artykułów o tej tematyce, pisze też teksty dla największego portalu jogowego w Polsce. Niektóre z nich zamieszcza na swojej stronie internetowej oraz na blogu o dość nietypowej nazwie: "Ziewnięcie kota". —To tłumaczenie tytułu amerykańskiego kwartalnika o tematyce psychologicznej. A poza tym uwielbiam koty, to wspaniałe zwierzęta, które podziwiam za ich niezależność, za to, że zawsze chodzą własnymi drogami — wyjaśnia pani Katarzyna.
Niedawno w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnowskich Górach zorganizowała spotkanie filmowe, którego tematem był dokument Toma Shadyaca "I Am". Projekcja miała zachęcić zebranych do dyskusji i głębszej refleksji nad problemami życia codziennego. Wydarzenie cieszyło się dużym zainteresowaniem i niewykluczone, że nie będzie ostatnim.
Pani Katarzyna dodaje, że mimo wielu zajęć chętnie spędza też czas w kuchni, gotując dla rodziny i znajomych. Jest zwolenniczką smacznych, zdrowych i szybkich dań przygotowywanych z naturalnych składników. A Czytelnikom "Gwarka" postanowiła polecić przepis na pesto. — To nieprzypadkowy wybór. W jednym z atlasów zielarskich natrafiłam na informację, że typowe włoskie pesto poza walorami smakowymi skutecznie koi skołatane nerwy — i pomyślałam, że właśnie takie danie najlepiej wpisze się w klimat naszej rozmowy.
PESTO
Składniki:
duży pęczek bazylii, 1-2 ząbki czosnku, 30 g drobno startego parmezanu, 30 g orzeszków piniowych (można zastąpić je pestkami słonecznika), ok. 50-70 ml oliwy z oliwek, sól, pieprz.
Przygotowanie:
Liście bazylii umieścić w blenderze wraz z drobno pokrojonym czosnkiem, startym parmezanem i orzeszkami piniowymi. Włączyć mikser i powoli wlewać oliwę z oliwek. Oliwy dodać tyle, by sos miał lekko płynną, ale gęstą konsystencję. Na końcu doprawić solą i pieprzem.
Można zjeść od razu, np. z makaronem lub pieczywem, albo przełożyć do słoiczka i przechowywać w lodówce przez kilka dni.
Agnieszka Gabała
-
Jan Drechsler » Uszom nie wierzyłem » Doznałem wysokiego…
-
Jan Drechsler » Spotkanie z przerwami » W Miasteczku Śląskim, w…
-
Jan Drechsler » Bez konfliktu » Kilka miesięcy temu miałem…
-
Jan Drechsler » Wieczny odpoczynek… » Dzisiaj odbył się pogrzeb…
-
Jan Drechsler » Miażdżenia » Polscy skoczkowie…
-
Jan Drechsler » Walentynki » Nie odczuwam niechęci,…
-
Jan Drechsler » Prawo Murphy’go? » Chyba powinienem napisać,…