\"Trudno być dzielną, kiedy traci się wszystko, co się kocha. Wysoki Zamek był we Lwowie od zawsze. Był tam też pamiętnej niedzieli, kiedy jeszcze jako małe dziecko biegła niefrasobliwie na samą górę, by pokazać Tatusiowi, jaka jest silna. Ależ to był piękny dzień! Nikt by nie przypuszczał, co stanie się potem\".
Historia opisana w książce "Jancia ze Lwowa", z której pochodzi powyższy cytat, zaczyna się pewnego sierpniowego popołudnia 1939 r. 7-letnia Jancia wraz z młodszą siostrą, 3-letnią Gienią, rocznym braciszkiem Stasiem, trzymanym przez ojca na ręku, i mamą wybrała się na wycieczkę na Wysoki Zamek, częsty cel niedzielnych spacerów rodziny Kamienieckich. Z tego miejsca oglądali wspaniałą panoramę Lwowa, patrzyli na liczne wieże oraz kopuły kościołów i cerkwi. Jancia, przez bliskich nazywana też Janą, bardzo lubiła tam przychodzić. Tym razem jednak jej myśli mniej koncentrowały się na podziwianiu widoków, ale natarczywie wybiegały w stronę nadchodzącego roku szkolnego. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie pójdzie do szkoły.
W piątkowy poranek 1 września 1939 r. Jana ubrała starannie wyprasowaną przez mamę białą bluzkę i granatową spódniczkę, założyła białe skarpetki i z bukietem goździków w ręku, prowadzona przez tatę, poszła do szkoły. Przed budynkiem zastali tłum dzieci i rodziców, z niepokojem wpatrujących się w białą kartkę papieru zawieszoną na drzwiach. Szkoła została zamknięta do odwołania ? wybuchła wojna! Jana była bardzo niepocieszona, przecież tak długo czekała na ten moment. Cisnęła goździki na ziemię i zmartwiona pobiegła w stronę domu. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak bardzo od tego dnia zmieni się jej życie.
Tytułowa "Jancia ze Lwowa" to Janina Marzec, z domu Kamieniecka, długoletnia dyrektor Zespołu Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich w Tarnowskich Górach. Jej dzieciństwo spędzone we Lwowie opisała w zbeletryzowanej formie córka, Anna Marzec-Manser przy udziale Judy Cumberbatch. Wszystkie przedstawione w niej wydarzenia są prawdziwe. "Książka pokazuje obrazki życia codziennego polskiej rodziny w okupowanym mieście ? zabawy dzieci, mozolne starania o to, żeby było co jeść, terror i okrucieństwo okupanta. Wszystko to przeplatane aktami prawdziwej odwagi ze strony Janci i jej ojca, który przez ponad rok ukrywał Jakuba Mehra i jego matkę ? uciekinierów z getta" ? czytamy w słowie od autorki.W zredagowaniu książki miała swój udział Iwona Braniewska, a ilustracje wykonała Joanna Robson.
Jak wiadomo, 22 września 1939 r. Lwów został przejęty przez Armię Czerwoną. Pierwsza okupacja radziecka trwała do końca czerwca 1941 r. i została zastąpiona przez niemiecką. Ta z kolei zakończyła się pod koniec lipca 1944 r. Wtedy zaczęła się kolejna okupacja radziecka, a po zakończeniu II wojny światowej miasto "zawsze wierne" znalazło się poza nowymi granicami państwa polskiego. Zdecydowana większość Polaków lwowskich zdecydowała się na repatriację do nowej Polski, choć pożegnanie z ukochanym miastem nie przychodziło im łatwo.
Kamienieccy, rodzice i czworo dzieci (w rodzinie pojawiła się jeszcze córka Jadzia) wyjechali w lipcu 1946 r. Nie mieli zresztą wielkiego wyboru. Ich mieszkanie w centrum Lwowa, w kamienicy przy ul. Skarbkowskiej, upatrzył sobie pewien radziecki oficer i dał do zrozumienia, że dla swojego dobra powinni je czym prędzej opuścić. Gdy po kilku dniach oczekiwania na wyjazd na dworcu kolejowym wagony bez dachów ruszyły wreszcie na zachód, uczestnicy transportu długo i ze łzami w oczach wpatrywali się w niknący na horyzoncie Wysoki Zamek.
? Zawieziono nas do Świdnicy, gdzie przez kilka dni wraz z innymi rodzinami mieszkaliśmy w wagonach. Tatuś dowiedział się, że w Dzierżoniowie znalazła się część pracowników gazowni, w której wcześniej pracował. Pojechał tam, ale szybko wrócił po nas z dużym samochodem. W Dzierżonowie zamieszkaliśmy w blokach zajmowanych uprzednio przez żołnierzy radzieckich. Ojciec wierzył, że to tylko tymczasowo, że sytuacja polityczna się zmieni i wrócimy do Lwowa, który ponownie stanie się polskim miastem. W latach 50. było to już jednak coraz mniej prawdopodobne, więc rodzice zdecydowali się na gruntowny remont i modernizację mieszkania. Ukończyłam dzierżoniowskie liceum ogólnokształcące, uzyskując w nim także przygotowanie pedagogiczne. Było nas czworo dzieci, dlatego postanowiłam odciążyć rodziców i zaczęłam pracę w szkole. Z dalszej nauki jednak nie zrezygnowałam, w Warszawie podjęłam studia zaoczne. Tam poznałam swojego przyszłego męża, wojskowego. Pobraliśmy się, najpierw mieszkaliśmy we Wrześni, potem w Przemyślu, Inowrocławiu, a w 1961 r. mąż, absolwent oficerskiej szkoły inżynieryjnej, otrzymał rozkaz zorganizowania w Tarnowskich Górach jednostki kolejowej. Ja do Tarnowskich Gór przybyłam w 1962 r. Podjęłam pracę w Zespole Szkół Gastronomicznych, który, po tym, jak na początku lat 70. zostałam jego dyrektorem, stał się Zespołem Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich. Kocham Tarnowskie Góry, to jest moje miasto. O Lwowie zapomnieć jednak nie sposób. Po latach byłam tam wiele razy, także w naszym dawnym mieszkaniu na Skarbkowskiej. Tam zostało moje dzieciństwo ? mówi Janina Marzec.
Krzysztof Garczarczyk
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz