Zamknij

Lubię zwiedzać miejsca nieprzewidywalne, zaskakujące.... Wakacyjny horror: Grażdanin Polak, jak wam się tu podoba?

78%
11%
19:23, 20.07.2020 ok. 6 min. czytania
Skomentuj Na zewnątrz upał, a w środku, dzięki fontannom i wymuszonej cyrkulacji powietrza, jakby znacznie chłodniej. Pałac chanów tatarów krymskich w Bachczysaraju. Fot. Pixabay Na zewnątrz upał, a w środku, dzięki fontannom i wymuszonej cyrkulacji powietrza, jakby znacznie chłodniej. Pałac chanów tatarów krymskich w Bachczysaraju. Fot. Pixabay

Lubię zwiedzać miejsca nieprzewidywalne, zaskakujące, gdzie przemysł turystyczny jeszcze nie dotarł. Kiedy znajomy dziennikarz z Krymu zaproponował, żebyśmy przyjechali zobaczyć perłę Morza Czarnego, razem z żoną długo się nie zastanawialiśmy.

Był rok 2000. Niby żelazna kurtyna na granicy dawnego ZSRR opadła już kilka lat wcześniej, ale nie słyszałem, żeby ktokolwiek spędzał wakacje za wschodnią granicą. Wręcz przeciwnie, opowiadano niestworzone historie jak tam jest niebezpiecznie: biją, kradną, gwałcą, potem na narządy sprzedają, a na pomoc policji nie licz, bo panuje powszechna korupcja. W podjęciu decyzji o wyjeździe pomogła nam spontaniczna wycieczka do Lwowa, na którą pojechaliśmy rok wcześniej. Krótka, ale interesująca, spotkaliśmy wówczas sympatycznych Ukraińców i zobaczyliśmy nieco inny świat, nieskażony jeszcze kulturą fast foodów. Wyjazd na Krym zapowiadał się więc jako ekscytująca przygoda.

Nie ma biletów

Postanowiliśmy pojechać autobusem do Lwowa, a dalej pociągiem. Ukraińskie koleje nie miały wtedy chyba nawet strony internetowej, podobnie jak PKP. Ale rozkład jazdy znalazłem w witrynie Deutsche Bahn. Wpisałem Lwów - Symferopol i okazało się, że są dwa bezpośrednie połączenia. Czas przejazdu... 32 godziny. Tylko 2. klasa. Jak to rozumieć? Jeżeli 2. klasa w pociągach ukraińskich to to samo co w polskich... Messengera ani WhatsAppa wtedy jeszcze nie wymyślili, a połączenia telefoniczne na Ukrainę były piekielnie drogie. Nie pozostawało nic innego, jak czekać na maila z odpowiedzią od Andrieja Trofimowa. Dotarł po kilku dniach i kamień spadł mi z serca. Okazało się, że 2. klasa według DB to kuszetka z czteroosobowymi przedziałami.

Wybraliśmy pociąg poranny do Symferopola i kilkadziesiąt minut przed jego odjazdem ustawiliśmy się w kolejce do kasy na dworcu we Lwowie. Okazało się, że biletów nie ma. No trudno, poprosiłem więc o bilety na pociąg odjeżdżający wieczorem.

– Nie ma biletów – odparła kasjerka.

Pomyślałem sobie, że przenocujemy gdzieś we Lwowie i pojedziemy następnego dnia.

– W takim razie dwa bilety na jutrzejszy poranny pociąg do Symferopola poproszę. 

– Nie ma biletów. Nie rozumie pan, w ogóle nie ma biletów.

Odtaszczyliśmy plecaki na środek holu dworca nie za bardzo wiedząc, co dalej robić. Nagle jak spod ziemi wyrósł krótko przystrzyżony gość w dresach. Zaproponował pomoc za kilka hrywien. Nie wzbudzał zaufania, ale co mieliśmy zrobić. Zaprowadził nas gdzieś w jakieś zakamarki na piętrze dworca i chciał, żebyśmy mu dali paszporty. Dałem, ale na wszelki wypadek poszedłem z nim. Wlazł na chwilę do jakiegoś biura, wyszedł z karteczką, na której było coś napisane ołówkiem, poszliśmy do kasy międzynarodowej i po kilku minutach trzymałem w ręku paszporty z biletami. – Trzeba było od razu przyjść do mnie, to byście jeszcze na poranny do Symferopola zdążyli  – rzucił na pożegnanie.

Co to znaczy pisać?

W jednym przedziale podróżowaliśmy z trzyosobową rodziną ze Lwowa. W środku nocy miałem krótką lekcję nauki języka naszych wschodnich sąsiadów. Po dniu pełnym wrażeń padłem jak głaz, ale po kilku godzinach usłyszałem nagle w ciemnościach głos małego Slawika, który oświadczył rodzicom, że chce pisać. Rozpoczęły się jakieś szeptane pertraktacje, a ja ponieważ nie potrafię spać przy zapalonym świetle, z niecierpliwością czekałem na rozwój wypadków. Tymczasem głos 3-latka stawał się coraz bardziej natarczywy. W końcu tata Slawika uległ i... wyszedł  z dzieckiem na korytarz. Wrócili po kilku minutach i położyli się spać. Rano dowiedziałem się, że słowo oznaczające pisanie w języku wschodnich Słowian, wymawiane tak jak w języku polskim z akcentem na pierwszą sylabę, znaczy tyle co, ni mniej ni więcej, sikać. Nad ranem pociąg wjechał do Żmerynki na Podolu. Stał na stacji strasznie długo, a w tym czasie na peronie trwał jarmark - można było kupić co tam dusza zapragnie.

Potem okazało się, że pociąg jedzie nie w kierunku Krymu, ale Kijowa, by za Białą Cerkwią jednak skręcić delikatnie na południe. Patrząc na mapę Ukrainy nadłożył jedną trzecią drogi, ale za to nocne widoki pieców hutniczych w Dniepropietrowsku odbijające się w wodach Dniepru czy ciągnące się po horyzont hektary kwitnących słoneczników, niezapomniane. I dzięki temu jakoś nie byłem potem specjalnie zaskoczony, gdy okazało się, że z Symferopola można pojechać nad morze trolejbusem. Odległość 50 km, ponad 2 godziny jazdy, zatykało uszy gdy trajtek przeprawiał się przez góry, ale widoki, zwłaszcza na ostatnim odcinku, niezwykle malownicze.  

Jak wam się tu podoba

Znajomy dziennikarz, po dłuższych perypetiach załatwił nam pokój w turbazie - ośrodku wypoczynkowym Tavria. Na miejscu należało się zameldować, a niedopełnienie obowiązku wiązało się z poważnymi kłopotami. Czytałem wspomnienia studentów, którzy zostali zatrzymani na granicy i musieli wrócić do hotelu, gdzie przez tydzień mieszkali, żeby wbili im tam pieczątki meldunkowe. Porządnie nastraszony poszedłem pytać w recepcji, gdzie tu można się zameldować. Okazało się, że wieczorem w wyznaczonym specjalnie do tego celu okienku. Pojechaliśmy więc zwiedzać tam, gdzie nas wysłał Andriej Trofimow, bo żadnego przewodnika nie udało się kupić. Po całym dniu oglądania pałacu chanów tatarów krymskich w Bachczysaraju, miasta-twierdzy Czufut-Kale i monasteru wykutego w skałach usiedliśmy wykończeni na ławce przed specjalnym okienkiem.

– Budtie lubieżny, idite siuda – zostałem wywołany po rosyjsku, ale po przygodzie z czasownikiem "pisać" już wiedziałem, że nie należy tego co usłyszałem, brać dosłownie. 

Przede mną na podwyższeniu siedziała potężna kobieta w niebieskim mundurze. Podałem paszporty, które funkcjonariuszka zaczęła dokładnie przeglądać. – Jak wam się tu podoba? – padło, a ja poczułem się jak na przesłuchaniu przez KGB. – Tu przepięknie, południe Europy... – nerwowo szukałem w głowie jakichś rosyjskich słów, ale przerwał to gest dłoni funkcjonariuszki. – Taaak. Więcej mówić nie trzeba. Przepięknie, południe Europy – powtórzyła i wbiła do paszportów pieczątki meldunkowe.

Gdzie horror?

Dreszcz emocji nie opuszczał nas do końca wyjazdu, raz po raz byliśmy zaskakiwani. Nie sposób było przewidzieć, co przyniesie następny dzień. Ale po żadnych innych wakacjach nie mieliśmy tyle do opowiadania. Co zaskakującego może cię spotkać w samolocie do Wielkiej Brytanii, czy jadąc samochodem nad Adriatyk? Czy są jakieś ciekawe miejsca w Holandii czy Czechach nieopisane w przewodnikach?

A horror to jest teraz, po aneksji Krymu. Po wycieczce w 2000 roku poznałem jeszcze kilka osób mieszkających na półwyspie, głównie Tatarów Krymskich, ale i Polaka, który po zajęciu tego terytorium przez Federację Rosyjską musiał zostawić swój pensjonat w Bachczysaraju i uciekać do Polski. Raz po raz docierają od nich złe wiadomości, ale to już temat na zupełnie inny artykuł.

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 78%
nie podoba mi się 0%
śmieszne 11%
szokujące 0%
przykre 11%
wkurzające 0%
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%