"Bo właśnie w podróży, rano, w obcym mieście, zanim druga kawa zacznie działać, doświadcza się najmocniej dziwności własnego, pozornie banalnego bytu". Chyba żadne inne zdanie, w sposób tak głęboki, nie oddaje sensu podróżowania. Dlatego w podróż zabieram Stasiuka, zabieram Fado i, Jadąc do Babadag, zabieram zdania, które ktoś już za mnie wymyślił, by za nimi spokojnie podążać.
Zabieram do obcych miast, do których wjeżdżam, i szybko wyjeżdżam, żeby starczyło czasu, żeby nie zabrakło ściśle wyliczonych urlopowych dni, żeby było jak najwięcej: wrażeń, kolorów, dróg przemierzanych chłodną nocą i gorącym dniem, miast, miasteczek, wsi, lemoniad w knajpkach na rozgrzanych placach, jak ten w Baia Mare. Tak, to rumuńskie miasteczko z pięknym rynkiem, hostelem przy bulwarze nad wyschniętą wodą i z chmarą komarów. Jakże często wracam do niego wspomnieniami.
Rumunia, najwspanialsza z dotychczasowych podróży. Rumunia z mamałygą, z soczystymi arbuzami z targu w Suczawie, oszukanym zamkiem Bran, w którym nie było nigdy Drakuli, za to był bazar z dywanami i rękodziełem. Tak, tutaj zdarzają się jeszcze bazary z wytworami ludzkich rąk miejscowych, nie chińskich. Na pamiątkę z podróży kupujemy rękodzieło... Mamy dywany z Rumunii i Serbii, mamy serwety z rumuńskich wsi i od ukraińskiej babci wyprzedającej swój dobytek na lwowskim targowisku.
Bo masz potem obok siebie, każdego dnia, kawałek przecudnego Sibina z jego urokliwymi rynkami i XV-wiecznymi kamienicami, z Mostem Kłamców; Braszowa z Czarnym Kościołem i pamiątkami po Sasach; magicznej Sighisoary z wąskimi uliczkami, z zegarową wieżą i żółtym Domem Drakuli. W Sighisoarze mamy też znajomego - nazywa się Jimmy von Sighisoara, ktoś założył mu profil na fejsie. Jimmy jest psem, wesołym kundlem, witającym w swoim mieście podróżnych. Kto ma tylu znajomych co Jimmy?
Monety poza dywanami kolekcjonuję monety, które przypinam do bransolety. Dziwna to biżuteria, za to sentymentalna. Przypomina o zielonym Maramureszu, o kolorowych monastyrach, o malowidłach, które przetrwały próbę czasu, o Sądzie Ostatecznym na ścianie Voronetu, o wielkich stogach siana na polach, o naszym taksówkarzu Dżordżu, który nie może odżałować odejścia Ceaucescu, zwanego Słońcem Karpat i zna po łebkach jakieś 6 języków, bo kogo on to już nie wiózł...
Rumunia ? babcie przy drodze, bezzębne i serdeczne, przypadkowi ludzie służący bezinteresownie transportem, Romowie jadący do McDonalda wozem zaprzęgniętym w konie, drogi lepsze niż w Polsce, chłodne piwo Ursus i Silva, napchane do granic możliwości rozgrzane busiki, na które zdążyć trzeba wcześnie rano, żeby za parę godzin być już dalej, gdzie indziej...
Przyjazdy, wyjazdy, ranki, wieczory, upał, kolejne hostele, bagaż na plecach, krajobrazy, kolekcja wspomnień, jak chociażby to o Polakach, którzy wjechali do rowu tuż przy Wesołym Cmentarzu w Sapancie, wymyślonym przez Stana Ioana Pătrasa i o zaradności miejscowych kobiet, które wyciągnęły auto zagubionego kierowcy własnymi rękami.
I droga powrotna busem, pociągiem, przez chwilę pospiesznym do Moskwy, z którego nas wywalono z powodu braku miejscówek. Wiele godzin, zmęczenie.
Bo zmęczenie jest częścią podróży, takiej podróży, która odurza i uzależnia. Bo podróż wówczas jest prawdziwą podróżą, kiedy jeszcze kilka dni po powrocie śnisz, że przemierzasz uliczki tych wszystkich miast i budzisz się szczęśliwy.
PS. W tym roku jedziemy do Albanii.
Katarzyna Majsterek
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu gwarek.com.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz