Choć większość z nas kojarzy ją z produktami wymyślonymi dla szwedzkiej Ikei, to projektuje też dla wielu innych polskich i światowych marek.
Jej fotel Ume zakupiło do kolekcji wzornictwa Muzeum Narodowe w Warszawie. W tym roku otrzymała Oskara w dziedzinie designu - nagrodę Must Have za stolik Drom zaprojektowany dla Paged Meble. Jej dzieła sztuki użytkowej oglądać można teraz w tarnogórskim Muzeum. W piątek, podczas otwarcia wystawy, Maja Ganszyniec opowiedziała o swojej pracy i pomysłach na projektowanie codzienności.
- Nazwisko Mai Ganszyniec jest znane na całym świecie. Tarnowskie Góry bądźcie dumne! - mówiła profesor Irma Kozina, kuratorka wystawy, historyczka sztuki zajmująca się od lat ikonami polskiego designu.
Maja stawia na świadome podejście do projektowania, a jej produkty są przyjazne człowiekowi i naturze, utrzymane w klimacie wabi sabi (sztuki afirmacji niedoskonałości, prostoty i piękna wynikającego z upływu czasu). Przyświeca jej idea zrównoważonego rozwoju i szacunek do przedmiotu, zawsze szuka możliwości wdrożenia optymalnych dla środowiska rozwiązań. Wierzy w produkcję cyrkularną, a w swoich pracach chętnie stosuje surowce wtórne.
Pochodzi z Tarnowskich Gór, gdzie ukończyła szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące. Studiowała architekturę wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a następnie ukończyła studia projektowe na Royal College of Art w Londynie w 2008 roku.
W 2013 roku założyła Studio Ganszyniec, skupiające się na obiektach zorientowanych na człowieka i przyjaznych naturze. Przez ostatnią dekadę współpracowała z markami takimi jak: Abstracta, Ikea, Duka, Comforty, Mute czy Noti, Profim, Paged. Maja jest także założycielką i współwłaścicielką niezależnej marki meblowej Nurt.
- To nieoczywiste, by pod renesansowym stropem mówić o współczesnym designie - zauważyła wzruszona projektantka, która o swojej zawodowej drodze chętnie opowiedziała podczas otwarcia wystawy.
Jeden z pomysłów Mai to talerz Ikea PS 2017, który rok po pojawieniu się na półkach szwedzkiej sieciówki otrzymał prestiżowy tytuł w dziedzinie designu Must Have.
- Limitowana kolekcja PS pojawia się co kilka lat. W 2017 roku kilkunastu projektantów z całego świata otrzymało zadanie, aby stworzyć kolekcję będącą odpowiedzią na potrzeby współczesnych mieszkańców i wnętrz. Pomyślałam, że młode pokolenie nie siada już do posiłków przy stole, je swobodnie na sofie, przed Netfliksem lub komputerem. Ta świadomość doprowadziła mnie do stworzenia miski i talerza IKEA PS 2017- naczyń wykonanych ze szkła hartowanego, trwałych, odpornych na uderzenia, z podwyższoną krawędzią, zapobiegającą rozlewaniu zawartości i poparzeniu podczas przenoszenia jedzenia. Talerze mają także niewielką półeczkę, na której można położyć grzanki - mówiła Maja. - Ten stworzony dla młodych ludzi projekt okazał się później ulubionym talerzem mojej babci. Mimo mniej już sprawnych dłoni był wygodny w użyciu. Pewne rozwiązania projektowe odsłaniają się zatem, gdy przedmiot trafi do szerszego grona użytkowników.
Wyglądający jak cukierek, zaprojektowany dla Comforty, zakupiony w 2021 roku do kolekcji wzornictwa przez Muzeum Narodowe w Warszawie, fotel Ume był jednym z jej pierwszych tapicerowanych produktów. To wtedy okazało się, jak wiele czasu i prób potrzeba, by stworzyć produkt doskonały.
- To mebel typu kubełek, posiadający pełne półokrągłe oparcie. Zwykle na jego szczycie biegnie szew. Na Ume biegnie on jednak asymetrycznie przez oparcie. To unikatowe i nieszablonowe podejście do mebla kosztowało wiele pracy. 10 miesięcy i 7 prototypów później mieliśmy już ochotę wyrzucić ten projekt przez okno, ale w końcu osiągnęliśmy ideał - wspominała Maja.
Nawiązujący do zasady gospodarki cyrkularnej produkt Mai to konferencyjne krzesło Normo, zaprojektowane dla marki Profim. Tradycyjne krzesła biurowe mają w sobie mnóstwo kleju, zszywek i plastiku. Gdy się zepsują, poszczególnych elementów nie można posegregować i oddać do recyklingu. Normo jest skonstruowane z minimalnej liczby komponentów, nie ma kleju ani zszywek, a poszczególne elementy łączą się na klik. Krzesło można rozłożyć na części pierwsze, rozdzielić poszczególne materiały i poddać recyklingowi aż w 94 procentach.
- Ten projekt to kilka lat pracy potężnych mózgów inżynierów, ale dzięki niemu ślad węglowy produktu jest nieporównywalny do klasycznego krzesła - podkreślała Maja.
Jej ostatnie „dziecko” w dziedzinie designu to nagrodzony tytułem Must Have 2025 stolik kawowy Drum stworzony dla śląskiej marki Paged, specjalizującej się w produktach z giętego drewna. Blat mebla okala drewniana pętla, a półkę pod spodem tworzy napięta, niczym membrana bębenka, rattanowa pleciona mata - stąd nazwa.
Nie mniej sławy przyniosły Mai gorseciki wypuszczone na rynek przez Ceramikę Paradyż.
- Gorseciki to kolorowe płyteczki układane w mozaiki, każda z nich ma wcięcie jak gorset. Gdy koleżanka z Mokotowa, gdzie także mieszkam, pokazała mi swoją łazienkę z lat dwudziestych ubiegłego wieku, absolutnie się zakochałam. Ceramika przetrwała dzięki jej mamie - dr Halinie Farynie-Paszkiewicz, historyczce sztuki. Większość pozostałych mieszkańców już dawno pozbyła się tej ozdoby. 15 lat temu wspólnoty zaczynały mieć pieniądze i przystąpiły do remontów klatek schodowych, a gorsety były wtedy regularnie zrywane - opowiadała tarnogórska projektantka. Doktor Faryna wraz z córką założyły wówczas nieformalne pogotowie gorsecikowe: otrzymywały informacje, gdzie aktualnie trwa remont, biegły tam z wielkimi torbami z Ikei, wyciągały bryły z małymi ceramicznymi płytkami, a następnie je odzyskiwały. Podziemie gorsecikowe miało swoje zasady. Produktu nie można było po prostu dostać. W grę wchodziła wyłącznie wymiana.
- Moje pół metra kwadratowego czarnych gorsecików moczyło się najpierw w occie. Potem było długie szorowanie. Niestety, ostatecznie okazało się, że to nie ten rozmiar, bo płytki produkowane były w trzech - różniących się milimetrami. Wtedy stwierdziłam, że gorseciki trzeba wdrożyć do produkcji - wspominała Maja.
Podobno była szalenie spokojnym dzieckiem. Jedyne dwie afery, które urządziła, dotyczyły mebli. Uważa, że był to prawdopodobnie pierwszy rys jej miłości do designu.
- Mój kuzyn Michał Oleszczyk miał dziecięce składane krzesło aluminiowe, które zapragnęłam posiadać. Podczas jednej z rodzinnych wizyt zaparłam się i powiedziałam, że bez tego krzesełka nie wyjdę. Drugie dziecięce krzesełko wypatrzyłam u innego kuzynostwa. Wyniesione meble trzeba było z czasem oddać, rodzice znaleźli mi więc podobne. Jedno było w róże, a drugie czerwone i w tych innych kolorach już mi się nie podobały. Mama pozwalała nam także malować po ścianach, myślałam, że to jest normalne, ale okazało się, że nie - śmiała się Maja.
Gdy po studiach wróciła z Wielkiej Brytanii do Polski, jej ojczyzna była jeszcze jedną wielką pustynią w dziedzinie designu.
- Zaczęliśmy produkować z kuzynem opakowania do produktów spożywczych. Założyliśmy Studio Kompott. On zaprojektował stronę internetową z naszymi produktami. Pewnego dnia dostaliśmy maila z Ikei. Napisali, że zapraszają nas na warsztaty w Szwecji. Był 2010 rok. Myśleliśmy, że to spam, ale naprawdę szukano młodych talentów z różnych krajów. Ikea co pewien czas tworzy limitowane energetyzujące kolekcje. To krótkie nieszablonowe serie budzące kontrowersje - wyjaśniała Maja.
Tym razem grupą docelową byli młodzi mężczyźni z dużych miast lubiący street art, którzy na co dzień nie odwiedzają sklepów szwedzkiego producenta. Tak powstał wyglądający jak drabinka stojak na sportowe buty i deskorolki oraz krzesło z siedziskiem w postaci wałeczka do wysokiego stołu, przy którym projektuje się graffiti.
- Wszystkie produkty Ikei przechodzą rygorystyczne testy, a krzesło bez typowego siedziska nie miało szans ich przejść. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby nazwać ten produkt wspornikiem do stania i tak się udało - mówiła projektantka. - Tak naprawdę do produkcji wchodzi jakieś 20 procent tego, co jako twórcy designu pokazujemy producentom. Nie trzeba więc zbyt mocno przywiązywać się do pomysłów, bo nie wszystko się udaje.
Pytana o pomysł na typowo śląski projekt, Maja ma prostą odpowiedź.
- Najlepszy śląski projekt już od dawna istnieje. To kluska śląska z dziurką na zołzę. A jeśli chodzi o śląskość, mój mąż uważa, że gdy jedziemy do rodziców, to akcent mi się aktywuje na wysokości Częstochowy. Zespół uważa, że także wtedy, gdy się denerwuję.
Tekst: Katarzyna Majsterek