Na pierwszym zdjęciu otyły chłopak w okularach, z burzą jasnych loków i kubełkiem jedzenia z KFC. Na drugim umięśniony szczupły mężczyzna, odbijający się lustrze domowej szafy. Zupełnie jak dwie różne osoby. Zdjęcia dzieli niecałe 6 lat, w których zawierają się: walka o atrakcyjną sylwetkę, rak, zator żylny i zawał. I motywacja, by ta historia pomagała innym.
W dzieciństwie tarnogórzanin Maciej Jopek choruje na astmę i leczy się sterydami, od tego, jak twierdzi, ma co najwyżej nadwagę. Nawyk jedzenia jednak pozostaje. Jedzenie sprawia przyjemność, a bycie dzieckiem nie wymaga patrzenia na siebie przez pryzmat estetyki ciała. Są też problemy rodzinne i ciągle przeprowadzki.
- Byłem smutny, przerażony i uciekałem do jedzenia. Nigdy nic złego w tym objadaniu się nie widziałem - twierdzi Maciek. - Nigdy też nie dokuczali mi rówieśnicy, byłem lubiany, koledzy postrzegali mnie jako zabawnego. Sam drwiłem ze swojej nadwagi, komentarze na jej temat mnie nie dotykały - dodaje
Kiedy ma 15 lat, waży 130 kilo. To otyłość drugiego stopnia. To czas, kiedy Maciek dojrzewa, chce być atrakcyjny, poważniejszy, chce zawalczyć o siebie, zacząć normalne życie w normalnym ciele.
- Byłem wcześniej namawiany przez rodzinę do zrzucenia kilogramów, próbowałem, ale nic z tego nie wyszło. Próba zaczęła się pospolicie - od postanowienia noworocznego. Specjalnie najadłem się wszystkiego na co miałem wtedy ochotę, a potem zacząłem swoją drogę przez odchudzanie.
Kiedy świat zamyka pandemia covid w 6 miesięcy zrzuca 55 kilo. To za dużo i za szybko. Nie myśli o tym, pragnie osiągnąć swój cel. Regularnie biega wzdłuż parku ulicą Wyszyńskiego. Robi coraz większe kółka.
- Najpierw potrafiłem biec 2 kilometry, później: 5, 10, to było jak trans. Sport zaczynał nabierać większego znaczenia, już nie był tylko narzędziem do zrzucania wagi. Urządzałem głodówki, potrafiłem 4 dni nie zjeść absolutnie nic, jednocześnie biegając po 5 km na dzień. Do tego robiłem w domu proste ćwiczenia, na przykład pompki. Teraz bym się przekręcił, ale wtedy to była niesamowita determinacja, żeby zawalczyć o siebie - mówi.
Maciek Jopek myśli wtedy, jakie to będzie spektakularne, gdy po powrocie do szkoły wszyscy zobaczą go po przemianie. Okazuje się to prawdą. Gdy przychodzi po pandemii do swojego technikum, jest końcówka roku szkolnego. Każda z ponad 30 osób w klasie jest w szoku, wszyscy się cieszą i gratulują. Ówczesny wychowawca pyta uczniów, czy poznają tego kolegę.
- Z nostalgią wspominam ten okres. Poczułem, że cała ta droga nie była tylko po to, żeby się sobie spodobać, że to swego rodzaju osiągnięcie. Doświadczyłem, jak plastyczne i elastyczne jest ciało i co można z nim zrobić, że jest zdolne do bicia własnych rekordów i rozwoju, który praktycznie nie ma ograniczeń. Przypłaciłem to jednak zdrowiem, szybkie odchudzanie wpłynęło na organizm, choroby przyszły potem - mówi.
Tutaj zaczyna się drugi etap historii- anoreksja. Waży 69 kilo przy 190 cm wzrostu. Zaczyna się bać tyć, więc boi się jeść. Przychodzi pierwsza śmiertelna choroba. Dokładnie 1 listopada 2020 roku, zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu zrzucania wagi, odkrywa u siebie raka jądra.
- Czułem, że coś jest nie tak. Szukałem w internecie informacji, przeczytałem wiele opisów, miałem nadzieję, że to jakieś inne schorzenie, uraz albo nic nieznacząca mała zmiana. Jednak informacje o innych chorobach nie pokrywały się z tym, co czułem. Dopiero, gdy czytałem specyfikę objawów przy raku wszystko zaczęło do siebie pasować. Nigdy nie odczuwałem wstydu ani tabu. Nie czekałem - podszedłem do mamy i opowiedziałem, że może mi się dziać coś poważnego. Bez zastanawiania się, że dotyczy to intymnego miejsca.
Tomografia, markery, USG, operacja usunięcia nowotworu, biopsja. Przerzuty na węzły chłonne po 2 miesiącach od wykrycia choroby.
- Nikt nigdy nie powiedział mi wprost, że jestem chory na raka. Dopiero, gdy wjechaliśmy na 4. piętro szpitala dziecięcego, gdzie na drzwiach widać było wejście na oddział chemioterapii i hematologii, boleśnie to sobie uświadomiłem. Miałem 16 lat - wraca wzruszony do tamtego momentu. - Pierwszy dzień był najbardziej tragiczny. Byłem skupiony na sobie, otumaniony i przerażony, szukałem informacji o tym, jak rak jądra szybko postępuje, jakie mam szanse. Dziś wiem, że największym zabójcą jest wstyd. Ci, którzy się wstydzili i odwlekali leczenie, trafiali na oddział z przerzutami do płuc. Nigdy nie staram się być niegrzeczny ani wulgarny, ale nie ma też dla mnie tematów tabu, otwarte mówienie prawdy to bycie w zgodzie ze sobą, to daje ludziom szanse na wiele rzeczy, czasem wystarczy się odezwać - podkreśla.
Objawy przyjmowania chemii ma podręcznikowe. 15 razy dziennie wymioty, bóle zębów, dziwne ślady na skórze, wrażliwość na zapachy, jadłowstręt. Najgorsza rzecz: utrata włosów. Są wtedy długie i bardzo gęste. Wyprzedza czas i wcześniej goli je na długość 2 centymetrów. Potem wychodzą garściami. 5 cykli. Każdy z nich po 5 dni w szpitalu. Ciągłe obserwacje, mnóstwo chorych małych dzieci na oddziale, rozpacz i nadzieje rodziców. Pierwsze spotkania ze śmiercią innych pacjentów.
- Najprostsze czynności stawały się znacznie trudniejsze przez zmęczenie i zamęt, jaki leczenie chemią powoduje w ciele. Jadłem dużo i wszystko, na co miałem ochotę, kiedy tylko wracałem ze szpitala do domu, a nudności ustępowały, żeby wrócić do zdrowia. Koledzy mnie wspierali. Dbałem o psychikę - opowiada.
Prześwietlenie wieńczące półroczne leczenie przynosi diagnozę: zmiany w płucach. Godzi się ze śmiercią. Rozpoznanie po badaniu okazuje się błędne. To grzybicze zapalenie płuc po chemioterapii. Ulga, jednak nie na długo.
Pewnego dnia budzi się z trzy razy większą ręką. Bagatelizuje sprawę, nie ma już raka, co więcej może się zdarzyć? Może. Prześwietlenie żył pokazuje skrzepy, od szyi aż po nadgarstek. Jeszcze chwila, a byłoby po nim. W szpitalu przechodzi też zawał. Ostatnią z 3 prób śmierci. Ma 17 lat.
Od tej chwili chce pomagać innym ludziom być zdrowymi i szczęśliwymi. Z technikum informatycznego przenosi się na profil biologiczno-chemiczny w liceum. Zdaje maturę i zaczyna studiować dietetykę. Wraca do biegania i odkrywa sporty siłowe. Przygotowuje się do zawodów kulturystycznych. Dziś waży 85 kilo i ma sylwetkę, o jakiej marzy większość mężczyzn.
- Ludzie mówią: raz się żyje. Nie rozumieją tych słów. Łatwo zapominają, że jedyne co mają to czas, który mija szybko, większość z nas przeżyje 80 lat, to krótki okres na odkrywanie siebie i świata. Trudno jest zrozumieć problemy innych, ich zmartwienia, gdy widziało się dzieci na oddziale dziecięcej onkologii. To przytłaczające, daje poczucie odizolowania. Gdybym nie zaczął, po tym wszystkim co mnie spotkało, robić czegoś wartościowego, naplułbym w twarz tym wszystkim, którzy nie dostali kolejnej szansy na zdrowe życie jak ja - mówi.
Po poprzednim życiu pozostają mu blizny, rozstępy, powykręcane żyły na prawej ręce i tatuaż symbolizujący choroby. I neuropatia obwodowa - częściowy brak czucia w stopach, ciągłe mrowienie. Jest już przyzwyczajony.
- Niektórzy pytają, "jak ty to wszystko zniosłeś, ja bym nie dał rady". Ten czas stał się dla mnie motywacją. Widzę sens i wiem, po co to wszystko. Dietetyka i sport to moje pasje. Chcę, żeby ludzie czerpali z mojej historii, żeby uwierzyli, że nie ma rzeczy niemożliwych. Chcę być dla nich inspiracją.
[ZT]67140[/ZT]
Katarzyna Majsterek [email protected]