Katarzyna Majsterek i Michał Sporoń przemierzyli w 16 dni 4000 km drogami Ukrainy, Mołdawii i Rumunii. Ich wycieczka była nietypowa, bo jechali z dwoma labradorami ? z Luną i niepełnosprawnym Arnim.
? To była najbardziej ekstremalna z naszych podróży, większość trasy przemierzyliśmy bardzo złymi drogami, terenówką bez klimatyzacji. Bardzo często w hotelach nasze psy nie były witane z otwartymi ramionami, ale zwiedziliśmy kolejny kawał świata, zobaczyliśmy wymarzone od dawna miejsca. Poznaliśmy wielu sympatycznych ludzi, którzy widząc podróżników z psami, sami zaczepiali nas na ulicy ? mówi Katarzyna Majsterek.
Pierwszym miastem, do którego udali się tarnogórzanie, był Lwów. ? Mimo problemów z noclegiem ? ten oznaczony w internetowym portalu jako "pet friendly" wcale taki się nie okazał, a za psy zażądano od nas wysokiej kaucji ? spędziliśmy we Lwowie miły wieczór. Przygody w podróży nas nie zrażają i poszukaliśmy lepszego hostelu ? podkreśla.
Pierwsza noc w aucie
Następnie podróżnicy zahaczyli o Iwano-Frankiwsk, dawny Stanisławów, by udać się do Sorok w Mołdawii. Na trasie stało się jasne, że podróżowanie po Ukrainie i Mołdawii nie pozwala na określenie godziny przyjazdu do celu. ? Najczęściej podróżowaliśmy 30km/h. Samochody poruszają się tu po resztkach asfaltu, uprawiając slalom między dziurami. Po bokach jezdni miejscowi wytyczyli na ubitej ziemi własne drogi, by szybciej objechać kratery w drogach ? opowiada Katarzyna Majsterek. Tego wieczora tarnogórzanom nie udało się dotrzeć do hostelu na czas. Spędzili pierwszą noc w aucie, parkując na skwerze w Sorokach przy pomniku narodowego bohatera Mołdawian Stefana III Wielkiego. Takich nocy w samochodzie spędzą jeszcze pięć.
Polskim śladem
Po Sorokach udali się do Styrczy, założonej przez Polaków wsi. ? Kiedyś mieszkali tam sami Polacy, dziś są też Mołdawianie i Rosjanie. Nocowaliśmy w domu parafialnym u rumuńskiego księdza, który znakomicie mówi po polsku. Ciekawostką jest, że liturgię w parafii w Styrczy częściowo odprawia się po polsku, a częściowo po rosyjsku ? opowiada Majsterek.
Mieszkańcy miejscowości okazali się bardzo otwarci. Ich przewodnikiem po wsi stał się 10-letni Filip ? Polak, którego rodzice pochodzą ze Styrczy i jego mołdawski kolega Nikita. W swoje skromne progi zaprosiła tarnogórzan także jedna z rosyjskich rodzin. Córka gospodyni, Irena, chociaż jest Rosjanką, świetnie mówi po polsku, zna też mołdawski i angielski. ? Zasugerowaliśmy, że powinna szukać w przyszłości pracy w dyplomacji, czym zupełnie zawstydziliśmy tę skromną nastolatkę ? dodaje.
W Mołdawii podróżnicy zwiedzili Orhei Vecchi, czyli klasztory wybudowane w skale. ? Ten piękny zabytek mogliśmy zobaczyć zupełnie za darmo. Niestet,y Mołdawia turystycznie jest bardzo słabo przygotowana. Brakuje pamiątek i odpowiedniej promocji, nie mówiąc o oznaczeniu tras wiodących do zabytków. Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, więc na organizację turystyki potrzebuje pewnie jeszcze bardzo dużo czasu ? opowiada Majsterek.
Not very pet friendly
Kolejny na trasie był Kiszyniów. ? Po wcześniejszych doświadczeniach szukaliśmy noclegów nie tylko z oznaczeniem "pet friendly", ale czytaliśmy też wnikliwie opisy hoteli. Znaleźliśmy lokum reklamujące się w pierwszym zdaniu jako "very pet friendly acomodattion". ? Na miejscu powitała nas tablica z przekreślonym psem oraz pan, wybałuszający oczy na widok labradorów. Dowiedzieliśmy się, że psy roznoszą bakterie oraz hałasują, a obok mieszkać będzie rodzina z "rebionkiem", że psy mogą zostać, tylko jeśli będą spać na balkonie. Przystaliśmy na to, a psy i tak spały z nami w pokoju. Zupełnie nic się z tego powodu nie wydarzyło ? opowiada Kasia Majsterek.
Następnie tarnogórzanie udali się do Odessy. Tam furorę zrobił Arni, ich trójnożny labrador, który przebył podróż w psim wózku. ? Ciągle towarzyszyły nam okrzyki typu "pasmatri, sabaka w koliasce". Spotkaliśmy tam wielu sympatycznych ludzi. Jedną z nich była Walentyna Galickaja pochodząca z polskiej rodziny, od pokoleń mieszkającej w Odessie. Prowadząca schronisko Walentyna opowiadała nam, że na Ukrainie traktuje się zwierzęta potwornie. Dziesiątkują je choroby, błąkają się po ulicach zagłodzone ? opowiada Majsterek.
Są granice
Wreszcie przyszedł czas na Rumunię. Kolejnym celem miłośników psów była Sulina położona w delcie Dunaju. Jednak zanim tam dotarli, musieli spędzić kilka godzin na przejściu granicznym w Reni między Ukrainą a Mołdawią. Niestety, pogranicznicy widząc podróżników ze zwierzętami, zwęszyli okazję do zarobku. ? Usłyszeliśmy, że musimy zdobyć pieczątkę miejscowego weterynarza. Nie liczyły się unijne psie paszporty ze szczepieniami, ani zaświadczenie powiatowego lekarza weterynarii. Tymczasem stacjonujący przy przejściu granicznym weterynarz nie chciał nawet widzieć naszych psów. Skrupulatnie przestudiował tylko papiery. Gdy zapytaliśmy, ile płacimy, odparł, że kasa jest już zamknięta, ale możemy jemu dać cokolwiek ? opowiada Majsterek.
? Celnik też postanowił zarobić. Chciał od nas 200 euro. Ostatecznie dostał 11 dolarów. Wbito nam 8 pieczątek i po przeszukaniu samochodu i 2 godzinach na przejściu puszczono wolno. Podobnego tricku próbował też strażnik w Rumunii, mówiąc nam o godz. 22, że najbliższy weterynarz jest 200 km od granicy. Puścił nas jednak od razu, gdy powołaliśmy się na unijne przepisy. Ostatecznie było już tak późno, że znowu musieliśmy nocować w samochodzie ? dodaje Kasia Majsterek.
Przyjazna psom Rumunia
Rumunia okazała się najbardziej przyjaznym turystom i psom krajem. W Sulinie można było bez problemów pływać promem z czworonogami i udać się z nimi na wycieczkę łódką. ? Rumuni psów się boją. Być może jest tak dlatego, że długo mieli problem z ich bezdomnością i biegającymi po ulicach watahami. Jeden chłopak ze strachu przed naszymi psami wylądował na masce zaparkowanego auta, drugi wyglądający na miejscowego osiłka, na widok Arniego i Luny rzucił się na ogrodzenie i trzymał się go kurczowo, póki go nie minęliśmy ? opowiada.
Podróżnicy, jak przystało na miłośników prozy Andrzeja Stasiuka, udali się też do Babadag, a następnie zwiedzili Konstancę. ? O zobaczeniu Konstancy marzyliśmy latami. Molo ze starym kasynem nas urzekło. Tam mieliśmy też pierwszy nocleg, w którym nikt nie zdziwił się, że podróżujemy z psami ? mówi Majsterek.
Kolejny na trasie ? Bukareszt ? przywitał tarnogórzan blokowiskami wznoszonymi za dyktatury Ceau?escu. Ostatnim miejscem, jakie zobaczyli, była Timi?oara, która podczas rewolucji 1989 r. ogłoszona została pierwszym wolnym rumuńskim miastem.
Kasia Majsterek i Michał Sporoń podczas 16 dni w podróży 6 nocy spędzili w aucie. Stołowali się w restauracjach, gdy była możliwość gotowali sami, czasem zadowalali się posiłkami z marketów. Jedzenie dla psów wzięli ze sobą. Szukali tanich noclegów. Zwykle płacili ok. 60 zł od osoby. Prawie nigdzie nie musieli płacić dodatkowo za swoje psy. Poruszali się samochodem wyposażonym w instalację gazową. Miasta zwiedzali spacerując, ze względu na psy omijali muzea. Podróży nie planowali zbyt skrupulatnie. Przemierzając drogi Ukrainy i Mołdawii jest to praktycznie niemożliwe. Nigdy nie wiadomo bowiem, czy pozwolą one dotrzeć do celu na czas.
16 dni w trasie przez Ukrainę, Mołdawię i Rumunię z dwoma psami dla dwóch dorosłych osób
Noclegi: 1200 zł
Jedzenie: 1600 zł
Paliwo LPG (we wszystkich 3 odwiedzonych przez tarnogórzan krajach gaz jest droższy niż w Polsce): 1400 zł
Pamiątki, bilety na promy, wycieczka łódką po delcie Dunaju: 600 zł
Ubezpieczenie: 100 zł
Paszporty dla psów i szczepienia: 300 zł
Razem: 5200 zł
Hanna Kampa
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz