„Na ulicach rzadko rozbrzmiewa głos pozdrawiających się ludzi, którzy nawet do sklepu i kościoła jeżdżą samochodami. Od lat nie słychać ryku krów wracających z pola (i ozdabiających ulice krowimi plackami), nie ma wałęsających się gęsi. I nie pieją koguty. Podwórka nie są już upstrzone odchodami drobiu. Na rynek nie zajeżdża pękaty niebieski pekaes”. Ten poetycki opis to fragment książki „My z Chechła” Renaty Głuszek. Autorka podczas niedzielnego spotkania w Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim zachęcała gości do spisywania rodzinnych historii.
[FOTORELACJA]30787[/FOTORELACJA]
- Gorąco namawiam przedstawicieli starszych generacji, do których zaliczam już i siebie, bo jestem z pokolenia Gomułki, aby wzięli smartfona i nagrali własne opowieści. Najlepiej skopiować je na jakimś nośniku, aby poczekały na swój czas - przekonuje Renata Głuszek. - Zachęcam też - siądźcie z rodziną i powspominacie rodzinne historie. Koniecznie je nagrywajcie. Opisujcie zdjęcia dla kolejnych pokoleń!
Właśnie od przeglądu starych fotografii zaczęła zbieranie materiałów do książki. Później było nagrywanie wspomnień mamy i 95-letniej cioci, wiele rozmów telefonicznych z krewnymi, spisywanie, konsultowanie.
- Zgłębianie historii rodziny może dostarczyć wielu ciekawych i cennych informacji, o których się do tej pory nie wiedziało, a także powodów do dumy - podkreśla autorka. Sama badając rodzinne dzieje, odkryła wielopokoleniową tradycję muzykowania (między innymi dziadka, który 72 lata grał na bębnie i krewnego grającego w Filharmonii Nowojorskiej), a także rodzinne powiązania ze znakomitym plastykiem Romanem Kalarusem.
Jej książkowe Chechło to wieś leżąca na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, koło Olkusza.
- Ktoś mógłby powiedzieć, co ciekawego można odkryć i napisać, gdy rodzina od wieków albo lat mieszka w tym samym, średnio ciekawym domu, np. na zabudowanej ulicy. Ale nawet najbrzydsze podwórko może stać się miejscem fascynujących wydarzeń – zabaw na trzepaku czy kopania piłki na podwórku, zawiązywania przyjaźni - mówi Renata Głuszek, która z ogromnym sentymentem ogląda dziś robione w latach 70. aparatem Czajka zdjęcia z wakacji na wsi.
Pisanie rodzinnych historii to zdaniem autorki emocjonująca podróż w przeszłość i wiele pytań, które często pozostaną bez odpowiedzi.
- O to właśnie chodzi w tej mojej pisaninie – aby ludzie, których czarno-białe fotografie bardzo często przechowywane są w pudełkach po butach, stali się postaciami żywymi, posiadającymi jakieś biografie, albo przynajmniej otrzymali imiona i nazwiska oraz stopień pokrewieństwa - mówi.
[ZT]62374[/ZT]
Katarzyna Majsterek [email protected]