– Zadzwonił policjant i powiedział: płonie Oczko – wspomina Joanna Haba, właścicielka kawiarenki Niebieskie Oczko w Tarnowskich Górach. O tej listopadowej nocy chciałaby zapomnieć. Za to pamięta ogromne, bezinteresowne wsparcie ludzi. – Spotkało nas wiele dobra, za co bardzo dziękujemy – mówi Haba.
Pożar wybuchł 21 listopada ubiegłego roku, w nocy. Dziś już wiadomo, że jego przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej. Straty sięgnęły 1 mln zł. Największe spustoszenie zrobiła woda użyta podczas akcji gaśniczej.
– Sale na dole mamy już odnowione, wznowiliśmy działalność – mówi Joanna Haba. Prace trwają jeszcze w pokojach na górze, które zostały najbardziej zniszczone. Na szczęście ocalało nieco rzeczy z wyposażenia, w tym lalki z kolekcji właścicielki Niebieskiego Oczka.
Budynek był ubezpieczony i wypłata odszkodowania pozwolił pokryć koszty naprawy, wiele rzeczy rodzina Habów wykonała też własnym sumptem. Jednak pieniądze z ubezpieczalni przyszły dopiero pół roku po zdarzeniu. Do tego czasu pogorzelców wsparli ludzie dobrej woli.
– To był szok, nie spodziewaliśmy się takiej skali pomocy. Zresztą wciąż mamy wsparcie – zaznacza właścicielka Niebieskiego Oczka. Ludzie przychodzili sami od siebie, oferowali m.in. pożyczki czy pomoc przy remoncie. – Nawet nie marzyłam, że spotkam się z takim dobrem. Dziękuję wszystkim, którzy nam pomogli i oczywiście także strażakom, którzy gasili pożar.