Relacje co do okoliczności jego śmierci różnią się między sobą. Pewne jest jednak, że o. Ludwik Wrodarczyk, oblat Maryi Niepokalanej, zmarł śmiercią męczeńską, dzieląc tragiczny los tysięcy ofiar rzezi wołyńskiej. Dziś męczennik z Wołynia, urodzony w Radzionkowie w 1907 roku, jest kandydatem na ołtarze.
Było to w lutym, a może na początku marca 1992 r. Do naszej redakcji przyszła 80-letnia tarnogórzanka Olga Janiszewska, by podzielić się przeżyciami z lat wojny i opowiedzieć o niezwykłym człowieku, którego dane było jej spotkać. Choć od okropności dramatycznych wydarzeń na Wołyniu z lat 1943-44 minęło już tyle czasu, trudno było jej powstrzymać łzy, gdy dzieliła się wspomnieniami.
Urodziła się na Polesiu Wołyńskim, w rodzinie gajowego Szeremety, niedaleko dawnej granicy polsko-radzieckiej. Jej rodzinna wioska Netreba zamieszkana była głównie przez ludność ukraińską. W 1929 r. w kościele w Rokitnie poślubiła starszego sierżanta Stefana Janiszewskiego, pochodzącego z Łodzi podoficera Korpusu Ochrony Pogranicza. Po ślubie zamieszkali najpierw w strażnicy KOP, a później nabyli 12-hektarowe gospodarstwo we wsi Borowe, w której żyli praktycznie sami Ukraińcy. Nie było tam kościoła katolickiego, jedynie cerkiew greckokatolicka. Gromada wchodziła w skład gminy Kisorycze powiatu Sarny województwa wołyńskiego.
Okoliczni katolicy, głównie Polacy zamieszkujący trzy wsie: Budki Borowskie, Dołhań i Okopy, należeli do kościoła parafialnego w odległym o około 20 km Rokitnie. Dopiero w 1939 r., tuż przed wybuchem wojny, w Okopach powstała parafia rzymskokatolicka, której administratorem został o. Ludwik Wrodarczyk, młody kapłan ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.
? Był bardzo lubiany przez parafian ? mówiła pani Janiszewska. ? Miał wielkie serce dla ludzi, a jego uczynność i niezwykła dobroć zjednały mu powszechną sympatię. Pamiętam jego słowa, że duchowny powinien żyć tak skromnie, jak żyją jego parafianie. I żył tak. Był nie tylko szanowanym duszpasterzem, ale i wziętym medykiem. Znał się trochę na medycynie, więc często odwiedzali go chorzy, prosząc o poradę lub konkretne lekarstwo. Sam przemierzał wiele kilometrów po wołyńskich bezdrożach, aby nieść pomoc mieszkańcom rozrzuconych wśród lasów zapadłych wiosek kresowych. Szedł z nią do Polaków, Ukraińców i Żydów. Nie patrzył na narodowość czy wyznanie, gdyż dla niego liczył się każdy człowiek. Kiedy na szkarlatynę zachorowały moje trzy córki, ksiądz Wrodarczyk odwiedził nasz dom. Dziewczynki były wtedy bardzo chore. Myśleliśmy, że to już koniec. Najstarsza, która była już po pierwszej komunii świętej, otrzymała nawet "ostatnie namaszczenie". Na szczęście córki powróciły do zdrowia. Wtedy widziałam księdza Ludwika bodaj po raz ostatni...
Gdy w 1942 r. Niemcy spalili Borowe, Janiszewscy trafili do obozu przejściowego w miasteczku Bereźne nad rzeką Słucz, gdzie przebywali w okropnych warunkach. Jednym ze strażników obozowych był Niemiec z Nadrenii, który nieoczekiwanie zaoferował im umożliwienie ucieczki. Były obawy, czy to aby nie prowokacja, ale w końcu Janiszewscy postanowili uciekać. Najpierw z obozu wydostała się pani Olga z trzema córkami i Ukrainką Małanią, sąsiadką z Borowego. Nieco później, dzięki pomocy Ukraińca Andreja, obóz opuścił jej mąż. 40-kilometrowa droga do rodzinnej Netreby nie była łatwa, ale udało się. Pani Olga z córkami została przy dziadkach, a Stefan Janiszewski wstąpił w szeregi Armii Krajowej. Gajowy Szeremeta, który okoliczne lasy znał jak własną kieszeń, pobudował w kniei ziemianki i szałasy, w których spędzili wiele miesięcy. Uciekinierzy z okolic, którzy chronili się w lasach wokół Netreby, opowiadali im o okropnych zbrodniach, jakich byli świadkami.
W ten sposób pani Olga dowiedziała się o napadzie szowinistów ukraińskich na polskie wioski: Borowskie Budki, Dołhań i Okopy, do której doszło w godzinach wieczornych 6 grudnia 1943 r. Jedną z ofiar napaści stał się o. Ludwik Wrodarczyk, pochwycony w kościele w Okopach i kilka dni później, po niewyobrażalnych torturach, zamordowany w rejonie wsi Karpiłówka. Miejsca jego pochówku nie odnaleziono do dziś. Po 1989 r. ukazało się wiele artykułów i książek na temat życia i męczeńskiej śmierci o. Wrodarczyka. Wspomina się w nich także o tym, jak w czasie okupacji chronił Żydów przed zagładą, za co w 2000 r. otrzymał pośmiertnie tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Niedawno, z inicjatywy i na zlecenie Urzędu Miasta Radzionków, przystąpiono do kręcenia filmu dokumentalnego "Z Radzionkowa na ołtarze", nawiązujący tytułem do procesu beatyfikacyjnego kapłana z Okopów. Film ma zostać zaprezentowany już jesienią.
A co stało się z rodziną Janiszewskich? Gdy w 1944 r. na tereny dawnego województwa wołyńskiego wkroczyła Armia Radziecka, Janiszewscy znaleźli się w Rokitnie. Mąż pani Olgi podjął tam pracę w przemyśle drzewnym, po czym został powołany do Ludowego Wojska Polskiego i wysłany do Żytomierza. W październiku 1945 r. pani Olga przyjechała z dziećmi do Tarnowskich Gór, gdzie stacjonowała jednostka wojskowa męża i zamieszkała w tym mieście na stałe.
Krzysztof Garczarczyk
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu gwarek.com.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz