Tylko cztery koty są jej własnością, pozostałe mają u niej tymczasowe schronienie. W ubiegłym tygodniu pod jej dachem mieszkały 24 zwierzaki, z których połowa to urocze kocięta. Między nimi biegają jeszcze trzy psy. Iwona Kurc z Rybnej opiekunką kotów stała się, jak opowiada, przez przypadek. Dziś prowadzi Stowarzyszenie Pomocy Bezdomnym Zwierzętom \"Kocimiętka\".
Tarnogórzanką jest od sześciu lat. Wcześniej mieszkała z rodziną w Warszawie, gdzie w Fundacji Pegasus pomagała ratować konie. Po powrocie na Śląsk szukała podobnej fundacji. Jednak przypadek spowodował, że zajęła się kotami. Już wtedy miała sześć własnych. ? Byliśmy w trakcie remontu i potrzebowałam kogoś do pomocy w sprzątaniu. Przyjeżdżała do mnie pewna pani z Boruszowic, która zachwycała się moimi kociakami i skarżyła, że jej kot bije się ciągle z innymi i jest, mówiąc oględnie, poturbowany. Zapytałam, czy jest wykastrowany. Okazało się, że pani nie wiedziała nawet, co to znaczy. Zaproponowałam, że wykastruję go na własny koszt. Miał też ropnia do operacji i wymagał szczepienia. Po jakimś czasie zgłosiła się do mnie kolejna osoba, krewna tej kobiety. W końcu zaczęłam sterylizować koty chyba w całych Boruszowicach ? opowiada pani Iwona.
Po jakimś czasie z inicjatywy męża, Maćka Kurca, powstało stowarzyszenie. Kotów przybywało i rosły też koszty, jakie pochłaniała pomoc zwierzakom. ? Mój mąż przeszedł metamorfozę. Początkowo nie wyobrażał sobie, że może mieć więcej niż dwa koty, teraz nie stawia mi żadnych granic w opiece nad nimi. Patrzy na to zupełnie inaczej ? dodaje kocia miłośniczka.
Państwo Kurcowie mają duży dom z rozległym ogrodem, który kupowali z myślą o sześciu kotach, które wówczas mieli. Dziś gustownie urządzone mieszkanie, mieści znacznie więcej zwierząt. Gospodyni biega za nimi z mopem, czasem nawet do drugiej w nocy, by domownicy i goście nie kręcili nosem. Z myślą o swoich pupilach Kurcowie wybudowali przy domu specjalny wybieg, tzw. wolierę, z oczkiem wodnym, drabinkami i siatką do wspinania.
Tarnogórzanka poświęca kotom niemal cały swój czas. Obowiązki z nimi związane nie pozwalają nawet wyjechać na wakacje. Niektóre koty ratuje od bezdomności także po nocach. Jak te, które postanowiły zamieszkać w lokomotywie przy tarnogórskiej szkole kolejowej. ? Uczennica zauważyła, że na trawniku obok lokomotywy leży kocię. Zastanowiło ją, skąd się tam wzięło. Nagle dostrzegła jego mamę, która biegała między lokomotywą a trawnikiem. Zorientowała się, że maluch wypadł właśnie stamtąd ? opowiada.
Do kotów nie było swobodnego dojścia, więc pani Iwona jeździła dokarmiać kocią mamę. W końcu trzeba je było stamtąd wyciągnąć. By to zrobić, trzeba było naruszyć lokomotywę. Tymczasem do pojazdu nie chciał się nikt przyznać. Gdy wreszcie ustalono właściciela, można było za jego zgodą, rozkręcić ścianę lokomotywy. ? Nasza akcja trwała 8 godzin i zakończyła się o pierwszej w nocy. Jeden kociak wszedł w szparę, do której nie sposób było się dostać. Ostatnią deską ratunku okazała się moja przyszła synowa, Ula. Jest taka szczupła, że wcisnęła się w zaułek w lokomotywie i wyjęła kocię, które schowało się po starej puszce po konserwach ? opowiada Izabela Kurc.
Celem "Kocimiętki" jest pomoc zwierzakom, które nie mają szans przeżyć na wolności. Stowarzyszenie chce ograniczyć kocią bezdomność i sterylizuje zwierzaki. ? Uważam, że nie ma czegoś takiego jak wolno żyjący kot. Są koty bezdomne, które bez pomocy ludzi nie poradzą sobie. Na wolności chorują, nieraz umierają z głodu ? mówi pani Iwona. Celem "Kocimiętki" jest też edukacja, dlatego podejmuje współpracę ze szkołami. Jak na razie stowarzyszenie, powstałe rok temu, funkcjonuje głównie dzięki pieniądzom od członków. ? U weterynarzy po prostu mamy długi ? przyznaje tarnogórzanka. ? Kiedy kot potrzebuje pomocy, nie zastanawiamy się, czy stać nas na jego leczenie. Najpierw działamy, potem szukamy funduszy ? dodaje.
Pani Iwona twierdzi, że jest wiele ludzi, którzy pomagają zwierzętom. Nie wszyscy mają jednak dobre intencje. Niektórzy chcą na tym zwyczajnie zarobić. Inni przygarniają zwierzęta na potęgę, nie potrafiąc zapewnić im przy tym należytych warunków. Ostatecznie bardziej im szkodzą, niż pomagają. ? To tzw. zbieracze. Idąc ulicą, zauważą kota, biorą go pod pachę i zamykają w mieszkaniu z innymi, myśląc, że ratują go od bezdomności. Nie zastanawiają się nawet, czy to nie jest czyjś kot. Jedną taką kotkę uratowałam od "zbieraczki" z Bytomia. Przy sterylizacji okazało się, że już dawno była wysterylizowana. "Zbieraczka" prawdopodobnie po prostu pozbawiła ją domu ? opowiada ze smutkiem pani Iwona.
Hanna Kampa
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu gwarek.com.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz