Przez część kariery zawodowej musiała radzić sobie w zdominowanym przez mężczyzn zakładzie pracy. W wieku, w którym myśli się o emeryturze, zmieniła pracę. Do dziś jest aktywna zawodowo i wciąż stawia sobie nowe wyzwania. Teresa Szydłowska całe życie łamie stereotypy. Ma 68 lat i tyle zajęć, że każdy dzień jest dla niej za krótki.
Teresę Szydłowską wiele osób kojarzy z Zabytkową Kopalnią Srebra. Od 4 lat pracuje tam jako przewodnik. Oprowadza po polsku, angielsku i po rosyjsku. Do tej pory prawie 2 tys. grup. Start miała ostry - już pierwszego dnia oprowadziła trzy grupy w języku angielskim, w tym jedną po Sztolni Czarnego Pstrąga. Swoją pracę uwielbia, bo jako przewodnik ma kontakt z turystami w każdym wieku: dziećmi, młodzieżą, rodzinami, seniorami, Polakami, cudzoziemcami i z dumą może przekazać wiedzę o historii, tradycjach i osiągnięciach Śląska. Ale praca przewodnika to tylko jedno z zajęć tarnogórzanki. Po przejściu na emeryturę jest nadal aktywna zawodowo i kontynuuje blisko 30-letnią współpracę ekspercką z Polskim Komitetem Normalizacyjnym. Od wielu lat pracuje jako tłumacz języka angielskiego dla Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach.
Kilkakrotnie była też wykładowcą na studiach podyplomowych, organizowanych przez Wydział Chemii Politechniki Śląskiej. Za sobą ma 41-letnią karierę zawodową w przemyśle chemicznym i w górnictwie oraz studia na Politechnice Wrocławskiej.
Jest spełniona zawodowo i prywatnie. Trudno w to uwierzyć, ale jest już ....prababcią, a jej prawie 89-letnia mama ? praprababcią. - Nie mogę wyobrazić sobie życia z dala od rodziny. Łączą nas bardzo bliskie więzy, które pozwalają sprostać wielu wyzwaniom - podkreśla. A życie w wielopokoleniowej rodzinie sprawia, że nie zostaje w tyle. Zna problemy i wyzwania każdej generacji, od najmłodszych po osoby w wieku jej mamy. - Rozumiem młodzież wpatrzoną w ekrany smartfonów. Jak zachowywałam się tak samo, ale wtedy zamiast telefonów były książki - mówi.
Urodziła się 22 lipca 1951 roku. Jej mama pracowała w związkach zawodowych w Zakładach Przemysłu Odzieżowego Tarmilo, tata ze Spółki Brackiej przeszedł do Centralnego Biura Konstrukcji Kotłowych. Losy tak się poukładały, że dziś Teresa Szydłowska mieszka z mamą w domu z lat swojego dzieciństwa i młodości, naprzeciwko dawnej szkoły. Wszystko budzi wspomnienia i echa przeszłości. Przypomina jej o przyjaźniach z dawnych lat.
- Chodziłam do placówki prowadzonej przez Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej. W tym czasie była to jedyna szkoła w mieście bez krzyża. Uważam, że oprócz rodziny to właśnie szkoła, szczególnie średnia, daje podstawę pod dalszy rozwój i światopogląd - zaznacza.
Nauczyciele byli dla niej ogromnie ważni i bez problemu przywołuje kolejne nazwiska. Henryk Sporoń uczył przyrody, geografii i prowadził bibliotekę. Siostry Janina i Maria Sikorskie - jedna uczyła polskiego, druga historii. Obie obroniły doktoraty i pokazały, że wiedzę można poszerzać przez całe życie. Halina Tarska rozbudziła w niej miłość do języka rosyjskiego. Angielskiego uczyła się sama. -
- Koleżanka miała podręcznik w języku angielskim. Nie wiedziałam, jak wymawia się słówka, ale konsekwentnie się uczyłam. Potem dużo dała mi nauka łaciny. Co prawda twierdziliśmy że " łacina i greka to grób dla człowiek" i "tu leży dziecina, którą zabiła łacina", ale to był olbrzymi podkład pod naukę języków romańskich - wspomina.
Do nauki języka angielskiego wróciła w latach 90. Pracowała wtedy w zakładzie Nitron S.A w Krupskim Młynie (obecnie Nitroerg S.A.)
- Trafiłam do szkoły college`u prowadzonego przez metodystów w Katowicach. Zapisałam się od razu na V semestr. To był skok na głęboką wodę, bo byłam najstarsza w grupie, ale jakże zdeterminowana. Wewnętrzna motywacja jest kluczowa, jeśli stawiasz sobie cele. Przymus zewnętrzny często rodzi bunt. O 6 rano jechałam przewozem pracowniczym do Krupskiego Młyna, po 8 godzinach pracy wracałam z notatkami i ćwiczeniami na zajęcia do Katowic. Szybko zostało to zauważone przez dyrekcję i zostałam zaangażowana do tworzenia pism, rozmów z gośćmi, a wtedy akurat ściągaliśmy kapitał zagraniczny. W 1993 roku zdałam egzamin FCE, co było wtedy rzadkością - wspomina.
W Nitronie pracowała 30 lat - siedem w przetwórstwie tworzyw sztucznych, kolejne w oddziale materiałów wybuchowych. - To było fantastyczne miejsce pracy, otworzyło mi okno na świat. Pracowałam w męskim środowisko i w trudnej dziedzinie. Ale zostałam doceniona i awansowana na kierownicze stanowisko w oddziale produkcji zapalników i lontów dla górnictwa - mówi. Jeszcze w trakcie pracy w tych zakładach ukończyła studia podyplomowe na Politechnice Warszawskiej. Nawiązała współpracę ekspercką z Polskim Komitetem Normalizacyjnym, którą kontynuuje do dziś.
Po rocznej przerwie na świadczeniach przedemerytalnych podjęła nowe wyzwanie - w spółce z hiszpańskim kapitałem, która działa w górnictwie na całym świecie. Uczestniczyła w budowaniu polskiej filii od podstaw. - Weszłam na wysoką półkę kariery i w pełni wykorzystałam otrzymaną szansę. Miałam rangę dyrektora technicznego, zajmowałam się koordynacją spraw BHP, ochrony środowiska, bezpieczeństwa i jakości, w ścisłej współpracy z nadzorem górniczym - opowiada.
Dziś czuje się spełniona i szczęśliwa. Aktywność zawodową łączy z opieką nad mamą. Pielęgnuje dawne przyjaźnie i jest otwarta na nowe. Na wszystkie pomysły brak jej nie tyle chęci, co czasu.
- Ostatnio miałam okazję tłumaczyć na konferencję artykuł dotyczący tzw. megatrendów. To automatyzacja, cyfryzacja, globalizacja, dekarbonizacja i demografia, bo społeczeństwo się starzeje. Bardzo ciekawie wypadają dane dotyczące adaptacji starszych pokoleń. W przeciągu kilku dekad 60 proc. prac będzie wymagało umiejętności, które posiada może 20 proc. populacji. Kto nie będzie wykształcony, zwłaszcza w technologiach informatycznych, będzie zmuszony szukać podstawowych, prostych zajęć. Życie wymaga ustawicznego kształcenia. Artykuł jest nieco katastroficzny, ale trzeba mieć świadomość tego, co nas czeka - stwierdza.