– Jakimi są trenerami?
– Wymagającymi, ale ludzkimi. Potrafią skutecznie zmotywować. W moim przypadku w grę wchodziły dwie rzeczy: czy w ogóle chcę udziału w mistrzostwach? Drugim wyzwaniem było schudnięcie z małej wagi do jeszcze niższej. To nie było proste, ważyłam 55 kg, miałam stracić 10 kg. Pojawiło się pytanie: po co? Uświadomili mi, że właśnie po to, żeby ustanowić rekordy Polski, których jeszcze nikt wcześniej nie zrobił. Przekonali mnie, że to jest w moim zasięgu i na razie tylko moim. Nie ukrywam, że czymś innym jest podnoszenie ciężarów, kiedy ważysz 55 kg, a czym innym kiedy waga to 46-47 kg. Po redukcji wagi bardzo odczułam, jak bardzo spadła mi siła. Tłumaczyli, że to normalne. Mam się nie przejmować, robić swoje i że jestem dobrze przygotowana.
– Właśnie, jak wyglądały przygotowania? Co z dietą?
– Zawsze powtarzałam, że nie jestem ascetką i nie mogą ode mnie wymagać ascezy. Nie będą jadła ryżu z kurczakiem pięć razy dziennie. Rozplanowałam zbicie wagi korzystając z ich wskazówek, jednak po swojemu. Jadłam wszystko, ale w małych ilościach. Okazało się, że się dało. Z samych mistrzostw najbardziej zapamiętam smak czekolady i bułek. Przed zawodami, kiedy zbija się wagę, trzeba się prawidłowo się odżywiać i uważać na jadłospis. Jednak w dniu zawodów ważny jest ładunek węglowodanów. Tuż po ważeniu, ale jeszcze przed startem, są więc dwie godziny rozpusty. Mogłam zjeść czekoladę, ciastka i ulubioną bułkę z serem, szynką i masłem. To była chyba największa motywacja.
– Ile czasu poświęciłaś na treningi? Jak udało ci się je pogodzić z pracą i innymi obowiązkami?
– W sportach siłowych nie można trenować codziennie, organizm musi mieć czas na regenerację. Od września były to trzy treningi w tygodniu. Systematyczne ćwiczenia poukładały mi dzień, poprzestawiały priorytety, bo trzeba było te kilka godzin w tygodniu wygospodarować. Myślałam, że się nie da z mojego intensywnego trybu dnia i pracy. Okazało się, że jak człowiek się zorganizuje, to ma więcej czasu.