Dziesiątki wyjazdów straży pożarnej do zalanych piwnic, posesji, dróg. Burze i deszcze dały się we znaki. Ale dlaczego nas aż tak zalewa?
Statystyki prowadzone w Państwowej Straży Pożarnej w Tarnowskich Górach puchną od liczb związanych z interwencjami z powodu zalanych posesji. Poniedziałek, 27 czerwca od rana padało, około południa przestało padać, zaczęło lać. Lało jak z cebra może półtorej godziny, w mieście zawyły syreny wozów strażackich. – Wyjeżdżamy pompować wodę – mówił mł. kpt. Wojciech Poloczek, rzecznik prasowy straży pożarnej w Tarnowskich Górach.
Późnym popołudniem dowiedzieliśmy się, do ilu wydarzeń wyjeżdżała straż. Od rana do godz. 18, strażacy (w całym powiecie tarnogórskim) ruszali do akcji 25 razy. 23 razy pompowali wodę z zalanych piwnic, posesji i dróg, dwukrotnie usuwali połamane drzewa. – Kilku interwencji nie podjęliśmy, poziom wody w zalanych pomieszczeniach był zbyt niski dla sprzętu, jakim dysponujemy. Poza tym straż jest od tego, by usuwać zagrożenia, a nie od tego, by wycierać podłogi do sucha – dodaje kpt. Poloczek.
Dlaczego parę godzin ulewnego deszczu powoduje takie spustoszenie? Dr Andrzej Woźnica z Uniwersytetu Śląskiego, dyrektor Śląskiego Centrum Wody mówi, że w dużej mierze sami jesteśmy temu winni. Od kilkudziesięciu lat systematycznie się betonujemy. Pokrywamy kostką Bauma, asfaltujemy, brukujemy całe hektary powierzchni. Woda nie ma gdzie wsiąkać i nas zalewa – mówi dr Woźnica.
Kiedyś woda wsiąkała w grunt. Teraz płynie bez przeszkód wybetonowanym lub asfaltowym, gładkim korytem i gromadzi się w najniższym miejscu. – Zmieniliśmy morfologię zlewni, zabudowując kolejne tereny, stworzyliśmy zlewnie bezodpływowe. Biorąc pod uwagę zmiany klimatyczne, deszcze nawalne, jakie nas nawiedzają, sami wpędziliśmy się w kłopoty, woda nie ma drogi ucieczki, gdzieś musi się zgromadzić – wyjaśnia dalej dr Woźnica.
Winni takiej sytuacji często bywają deweloperzy, którzy budują domy w najniżej położonych miejscach. Tymczasem już w podstawowej szkole uczą nas, że woda pod górkę płynąć nie będzie. – Musimy zmienić sposób myślenia i o powodzi myśleć w czasie suszy, a o suszy w czasie powodzi, czyli działać planowo i rozważnie. Miasta powinny być zielono-błękitne, czyli stawiać musimy na retencję (gromadzenie wód opadowych) i tereny zielone, jako te, które wchłaniają wodę. To najprostsza droga do uniknięcia tzw. powodzi miejskich – podsumowuje dr Woźnica
Linda Hofman, rzecznik prasowy Regionalnego Zarządu Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie w Gliwicach widzi i inne problemy. – Ryzyko powodzi wzrasta, ale nie tej powodzi spowodowanej wylewaniem rzek, a tej powodowanej wodą z nieba i powinniśmy się przygotowywać do walki z jej przyczynami – mówi rzeczniczka. Jej zdaniem niezbędne są wysiłki zmierzające do prawidłowego utrzymania rowów przydrożnych i melioracyjnych, dbanie o to, by woda miała gdzie spływać. Niestety, nie jest to proste. W wielu miastach nie ma tymczasem kanalizacji deszczowej.
Dlaczego jej się nie buduje? – To niesłychanie droga inwestycja. Myśląc o kanalizacji deszczowej trzeba się liczyć z wydatkami wielokrotnie wyższymi od tych, jakie pochłania budowa kanalizacji sanitarnej. Do "deszczówki" potrzebne są bardzo głębokie wykopy, rury odpowiedniej średnicy itd., a to wszystko kosztuje ogromne pieniądze – mówi Piotr Skrabaczewski, zastępca burmistrza Tarnowskich Gór.
Miasto i tak jest w niezłej sytuacji, bo część dzielnic ma kanalizację ogólnospławną. Tak jest np. w centrum miasta, na Osadzie Jana, w części Lasowic. Część miasta ma też kanalizację deszczową. Jest np. w Starych Tarnowicach. Jest także w centrum, ale tam nie ma się co łudzić, że spełni jakiekolwiek zadanie. To, można powiedzieć, zabytkowa, przedwojenna instalacja z rurami o średnicy 160 milimetrów.
Roman07:37, 08.07.2020
2 3
Nie rozumiem dlaczego strażacy odpowiadają na takie wezwania. Zalało Ci piwnicę to bież wiaderko i *%#)!& 07:37, 08.07.2020