Gdy przed laty Marian Budzynowski został po raz drugi leśniczym w Mieczysku, bliżej zainteresował się pewnym tragicznym wydarzeniem, do którego doszło w marcu 1946 roku w lesie pod Bibielą. Dziś przypomina o nim solidny, drewniany krzyż, stojący nad rowem przy leśnym dukcie. Stoi dokładnie w tym miejscu, gdzie leżało zmasakrowane kulami ciało nadleśniczego Nadleśnictwa Brynica.
Artykuł archiwalny Krzysztofa Garczarczyka, opublikowany w Gwarku z 15 września 2009 r.
Przy pamiątkowym krzyżu, postawionym przez emerytowanego leśnika z Mieczyska, a wcześniej poświęconym w bibielskiej kaplicy, byliśmy po raz pierwszy w 2006 roku. Wtedy też rozmawialiśmy z Marią Fiszer, która 60 lat wcześniej, jako 17-letnia dziewczyna, pomagała nadleśniczemu w prowadzeniu domu. Była naocznym świadkiem jego uprowadzenia przez grupę uzbrojonych mężczyzn w wojskowych mundurach.
Opisując w „Gwarku” tę historię zastanawialiśmy się, czy był to mord na tle rabunkowym czy też może zbrodnia polityczna. Ta ostatnia wersja wydawała się bardziej prawdopodobna, zwłaszcza, że pani Maria, dziś już niestety nieżyjąca, twierdziła, że po zastrzeleniu nadleśniczego, w siedzibie nadleśnictwa pojawili się także… radzieccy żołnierze. Jeśli tak rzeczywiście było, to musiał być ktoś bardzo ważny dla ówczesnej władzy. Z drugiej strony, jak wspominają świadkowie, nie prowadzono w tej sprawie jakiegoś nadzwyczajnego śledztwa. W każdym razie trzy lata temu nie znaleźliśmy odpowiedzi na pytanie, dlaczego nadleśniczy musiał umrzeć.
Dziś wiemy o tragedii sprzed 63 lat więcej, choć w tej sprawie nadal jest wiele sprzeczności i niejasności. Z relacji pana Budzynowskiego wynika, że nadleśniczy nazywał się Stanisław Czermiński. Taki też napis widnieje na pamiątkowym krzyżu. Wszystko jednak wskazuje, że jego prawdziwe nazwisko brzmiało Czerwiński. Według związanych z lewicą śląskich historyków Jana Kantyki i Andrzeja Koniecznego, Stanisław Czerwiński był inżynierem leśnikiem. W czasie wojny należał do Armii Krajowej, a po wyzwoleniu wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej.
Po objęciu posady w Nadleśnictwie w Brynicy, za radą towarzyszy z PPR, publicznie nie ujawniał jednak swojej przynależności partyjnej. Tak było bezpieczniej, tym bardziej, że w pobliskich lasach nie brakowało oddziałów zbrojnego podziemia i pospolitych band, dla których polityka była nieraz przykrywką dla przestępczej działalności. Okazało się jednak, że byli ludzie, którzy znali jego tajemnicę.
Kantyka i Konieczny podają, że Czerwiński pewnego dnia znalazł przypadkowo w szopie, w której składowano siano, worki z żywnością i o swoim odkryciu powiadomił Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Niedługo później otrzymał anonimowe groźby. Zdaniem wspomnianych historyków, uprowadzenie nadleśniczego nastąpiło tuż po jego powrocie od rodziny, zamieszkałej w Zagłębiu.
Czerwiński miał żonę i córkę, ale w Nadleśnictwie mieszkał sam, co stwierdziła też Maria Fiszer. Na stacji kolejowej podeszli do niego nieznajomi mężczyźni i pod groźbą użycia broni nakazali mu pójście z nimi do biura. Tam zabrali pieniądze, potem jeszcze dubeltówkę i poszli z nadleśniczym w stronę lasu. Podobno w pewnym momencie leśnik próbował uciec swoim prześladowcom, ale kule były szybsze.
W opracowaniu tekstu skorzystano m.in. z książki J. Kantyki i A. Koniecznego „Dzień wczorajszy”, Katowice 1981.
Czytaj też:
Z Pyrzowic regularne loty tylko po Polsce. W niedzielę na kawę do portu
Pierwszy radzionkowski "supermarket" oferował szeroki asortyment towarów
[ZT]41205[/ZT]
tak 13:34, 23.04.2023
5 0
polacy mordowali swoich ludzi a potem innym chcieli to przypisac !
typowo kacapskie metody !!!!!!!!!!! 13:34, 23.04.2023
i16:38, 23.04.2023
0 0
to był błąd 16:38, 23.04.2023
Sthomas20:33, 23.04.2023
0 0
Czy zna ktoś dokładną lokalizację? 20:33, 23.04.2023