Zamknij

Aleksander König: To było jak amerykański sen Bronka Golka i ja w to uwierzyłem

Jarosław Myśliwski Jarosław Myśliwski 08:00, 25.12.2025 Aktualizacja: 17:30, 22.12.2025
Dyrygent Aleksandr König podczas Tarnogórskiej Nocy Muzycznej. Fot. Jarosław Myśliwski Dyrygent Aleksandr König podczas Tarnogórskiej Nocy Muzycznej. Fot. Jarosław Myśliwski

Parafialna Kamiliańska Orkiestra Dęta w Tarnowskich Górach obchodzi jubileusz 75-lecia. Zapraszamy do przeczytanie wywiadu z dyrygentem Aleksandrem Königiem.

 24 lata w orkiestrze kamiliańskiej, najpierw jako puzonista, od 17 lat dyrygent. Ambitny, na każdy koncert nowy repertuar, występy przyciągające setki słuchaczy. A tak po ludzku, co pana najbardziej w tym cieszy? 

To, że w ogóle nas coś cieszy, to jest nasza jedyna nagroda. Poświęcam na to bardzo dużo czasu, zdrowia, pieniędzy, dużo życia osobistego też poświęciłem, być może nawet za dużo. Ale efekt widać gołym okiem. Satysfakcja jest i dla mnie, i chyba dla wszystkich, którzy angażują się w orkiestrę, jedynym wynagrodzeniem. 

Co konkretnie daje panu największą satysfakcję?

Zbudowaliśmy orkiestrę własnymi siłami, pokazaliśmy śląską solidność. Inne orkiestry parafialne, jak np. w Starych Tarnowicach, nie przetrwały. U nas w trudnych czasach był Józef Zyzik, który w ciężkich latach 90. potrafił zmobilizować ludzi do grania. To on przyjął mnie do orkiestry. Ale przede wszystkim kolejny szef orkiestry kamiliańskiej: Bronek Golek, wspaniały i wielki człowiek, wiedząc, że mam doświadczenie, bo grałem w wielu orkiestrach, powiedział mi na jakimś integracyjnym spotkaniu: "Olek, ja tu widzę taką piękną orkiestrę. Czy ty mi pomożesz?"

I uwierzył pan w tę wizję? 

Spojrzałem na niego i widziałem, że on faktycznie w to wierzy. A myśmy byli słabą orkiestrą – nas było 12-15 chłopa, raczej już starsi i tylko amatorzy. To było jak amerykański sen – Bronek Golek sam był amatorem, uczył się od zera. A ja byłem puzonistą, nie dyrygentem. Ale uwierzyłem w ten jego sen o pięknej orkiestrze. Jak teraz spotykamy się na piwku, to mówi: "A nie miałem racji?" 

Jak wyglądała droga do dzisiejszego poziomu? 

Orkiestrę zbudowała ciężką pracą grupa przyjaciół nieliczących na żaden zarobek, bez większej i stałej pomocy instytucji samorządowych. Za to zyskaliśmy powoli grono wspierających nas osób, indywidualnych i mecenasów. Przede wszystkim od początku zainwestowali w nas Ojcowie Kamilianie. Teraz robimy koncerty na tysiące ludzi, na przykład Letnią Noc Muzyczną. Niedawno bez problemów sprzedaliśmy 600 biletów po 100 złotych na koncert w Radzionkowie.

Ale nie wygląda na to, żebyście zamierzali się zatrzymać. 

Cieszy mnie to, żeśmy się nie poddali, że cały czas szliśmy do przodu. Jesteśmy nieformalną instytucją kultury, która zmienia co roku repertuar. Gramy wiosenne koncerty tematyczne, koncerty noworoczne i Tarnogórską Noc Muzyczną, gdzie zawsze jest nowy repertuar. Ostatnio zaangażowaliśmy się w misterium św. Barbary – świetny projekt Zbyszka Pawlaka i SMZT. Wiele orkiestr dętych ma swój stały repertuar. A my cały czas szukamy nowych możliwości artystycznych i dzięki temu rozwijamy się.

Skąd czerpie pan pomysły?

Jeżeli coś mam ponadprzeciętnego, to szerokie rozeznanie muzyczne – jestem osłuchany w każdym gatunku. Wiele lat temu grałem z Markiem Wroną mocnego rocka, taki hard rock z elementami folkowymi. Graliśmy jazz w TG Big Bandzie Grzesia Waloszczyka, grałem klasykę i ludowiznę, grałem z Anią Brachaczek, słuchałem bardzo dużo alternatywy. Ostatnio grałem na koncercie ze świetnym zespołem Narrenturm, czyli eklektyczny metal z elementami stoner, psychodeli i post-punka. A poza tym... uwielbiam zicpolki i jestem wielbicielem opery. Żadnego stylu muzycznego się nie wyrzekałem. Nawet disco polo – nie powstydziłbym się zrobić kiedyś koncert piosenek disco polo w interpretacji na orkiestrę dętą, ale w artystyczny sposób.

Brzmi jak prowokacja...

Kiedyś powiedziałem o tym w orkiestrze, to mi odpowiedzieli: "Klupnij się w łeb". Ale za kilka lat wymyślę jakieś dobre aranże i przekonam sceptyków. Teraz planuję koncert z poezją śpiewaną – uwielbiam Wolną Grupę Bukowina i Stare Dobre Małżeństwo. Tego też nigdy orkiestra dęta nie grała. Cieszy mnie to, że mogę non stop wymyślać coś nowego. W moim folderze orkiestrowym są plany do 2031 roku – rozpisane są tam koncerty i tematyka.

Jak daleko sięgają pańskie ambicje artystyczne? 

Niedawno słyszałem na żywo "Tańce Armeńskie" Alfreda Reeda – to cholernie trudny utwór, ale myślę, że za dwa lata kamiliańska da radę go zagrać. Kiedyś wydawało nam się, że "Bolero" Ravela jest nie do zagrania, a potem zagraliśmy na kilku koncertach i w takim wykonaniu, którego nie musimy się wstydzić. Na Koncert Noworoczny planuję kolejną planetę Gustava Holsta, czyli "Jowisz" oraz myślę nad "Miss Sarajevo" zagraną przez U2, zaśpiewaną przez Bono i Luciano Pavarottiego. Od kilku dni chodzę z tym i zastanawiam się, jak go zaaranżować, jaki tenor z Opery Śląskiej czy może ktoś z Tarnowskich Gór by to zaśpiewał.

Ile osób obecnie gra w orkiestrze?

70. Mamy pełne obłożenie naszej orkiestry dętej koncertowej, czyli tzw. "concert band". Muzycy przychodzą na próby tydzień w tydzień, w każdą sobotę, nie mają za to kasy. Splendor pojawił się teraz, wcześniej też go nie było. Przychodzą zawodowi muzycy grać za darmo, na przykład Piotrek Wylężek, który gra w Filharmonii Zabrzańskiej. Dzięki temu skład jest stały – tylko w przypadku jakichś spraw losowych na koncert muszę dobrać kogoś z zewnątrz.

Ile lat ma najstarszy członek orkiestry?

Antoni Wilk, nasz słynny senior, który będzie miał 91 lat za dwa miesiące. Lekarz zabronił mu już grać, ale przychodzi na każdą próbę przygotowany i robi kawę. Na każdy koncert przychodzi ubrany tak jak orkiestra i mimo że nie gra, czuje się cały czas muzykiem. Jest symbolem, że można u nas grać do końca. Orkiestra to nie tylko granie – to poczucie budowania zespołu, który jest nastawiony nie na jakiś cel, ale na to, że cokolwiek robimy, to robimy to razem.

Gracie muzykę klasyczną i światowe przeboje w aranżacjach na orkiestrę. Nie było takiej pokusy, żeby odciąć się od parafialnych korzeni?  

Cieszę się, że jest to orkiestra parafialna i kamiliańska. Dla mnie najważniejsze grania to te parafialne. Sześć razy w roku gramy mszę świętą fatimską i przechodzimy procesją dookoła kościoła – to jest mega ważna sprawa. Podobnie z graniem na odpustach, których w parafii kamiliańskiej są trzy. Poza tym pasterka, Boże Ciało i rezurekcja. Niektóre pieśni zagraliśmy już dziesiątki razy, a mnie się to dalej nie nudzi.

Czyli nie rezygnujecie z tradycji mimo ambicji koncertowych? 

Nie zrezygnowaliśmy jako orkiestra z tej obrzędowości. To nie znaczy, że jeśli potrafimy zagrać "Bolero" Ravela czy "Mars" Gustawa Holsta (jeden z najtrudniejszych utworów w naszym repertuarze), to mamy się odciąć od kościoła. Każdego z muzyków namawiam, żeby pamiętał – jak przychodzi na Noc Muzyczną, to tak samo ma przyjść na fatimską. 

Czy taka intensywność nie rodzi problemów? 

Tak duża orkiestra to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca. Kosztem grania na wysokim poziomie są napięcia i zmęczenie. Także ryzyko, bo jak chcemy zagrać jakiś ambitny koncert, zamawiamy nuty, aranże, które kosztują średnio 6 tysięcy złotych na jeden dedykowany koncert, a my je zmieniamy co chwilę. Nie ściągamy pirackich, tylko zawsze zamawiam. Nasza biblioteka kamiliańska jest warta około 100 tysięcy złotych. Jestem przekonany, że żadna orkiestra parafialna nie ma takiego nutozbioru.

Jak radzicie sobie z napięciami?

Niektórzy są zmęczeni wysokim poziomem. Jak gramy trudne koncerty, to przed nimi musi być więcej prób. Staliśmy się zakładnikami tego poziomu – od nas się wymaga i nie możemy sobie pozwolić na byle co. Pojawiają się problemy i konflikty, które staramy się wewnętrznie rozwiązywać. Ale też już były takie sytuacje, że ja sam powiedziałem: znajdźcie sobie kogoś innego, bo ja już nie dam rady. Potem ochłonąłem w domu, uświadomiłem sobie, że nie uda mi się odejść z tej orkiestry: jestem przecież parafianinem kamiliańskim...

Ale mam też wrażenie, że w orkiestrze panują familijne relacje. 

Jak ktoś ma geburstag, to jest taki zwyczaj, że przynosi kołocz. A że jest nas 70, to na każdej próbie mamy co maszkecić. Gramy na ślubach u wszystkich członków orkiestry. Na pogrzebach, na szczęście nie ma ich dużo, ale też. Orkiestra dęta to taki zespół, który towarzyszy człowiekowi do śmierci. Jak się dziecko urodzi, to pępkowe stawia się w orkiestrze. Jak jest msza św. na osiemnastkę, to też się zamawia orkiestrę. Abraham albo srebrne wesele, to: przyjdźcie mi zagrać.

Największe marzenie związane z orkiestrą? 

Żebyśmy kiedyś zagrali na placu Świętego Piotra lub w bazylice w Watykanie. Oczywiście chciałbym też, żeby kamiliańska wystąpiła w filharmonii berlińskiej czy wiedeńskiej, ale największe marzenie to żeby nasza orkiestra parafialna wystąpiła na placu św. Piotra dla papieża. I jeszcze żeby udało się połączyć to z wizytą w kościele św. Marii Magdaleny w Rzymie, gdzie jest pochowany św. Kamil, założyciel kamilianów. Jesteśmy przecież orkiestrą kamiliańską. 

Czytaj też:

Zespół Sygnalistów Myśliwskich Technikum Leśnego w Brynku triumfuje

Dom w jednym metrze kwadratowym. Inny Śląsk w Tarnowskich Górach zaprasza

[ZT]67065[/ZT]

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
0%