Zamknij

Kopiec w Piekarach - usypany rękami Polaków

19:59, 09.04.2023 .
Skomentuj Każdy budowniczy dostał na pamiątkę miniaturkę taczek i kopca. Fpt. JT Każdy budowniczy dostał na pamiątkę miniaturkę taczek i kopca. Fpt. JT

Artykuł ukazał się 13 czerwca 2012 roku. To ostatnie wspomnienia Gerdy Pełszyńskiej na temat sypania kopca

Budowa była czymś w rodzaju nieustannego święta. Przedsięwzięciu towarzyszyła atmosfera festynu, zabawy. Pracę traktowano jako zaszczyt, obywatelski obowiązek. Tak wspomina powstanie Kopca Wyzwolenia Gerda Pełszyńska z Piekar Śląskich, która jako dziecko często chodziła na plac budowy.

Gerda Pełszyńska z domu Nopora, rocznik 1929. Urodziła się w Szarleju, w budynku straży pożarnej, w którym mieszkali rodzice. Kiedy rozpoczęto sypanie kopca, budynek stał się jednym z miejsc, gdzie przyjeżdżali ludzie z całej Polski, którzy chcieli uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Gerda była wówczas dzieckiem. Mimo tego po dziś dzień pamięta atmosferę, jaka towarzyszyła budowie.

Wśród wspomnień są między innymi fragmenty rozmów toczonych w remizie, po której bez przerwy kręciła się mała wówczas Gerda. Dziewczynka miała niezwykle żywy charakter. Była oczkiem w głowie ojca — Aleksa Nopory, który zabierał ją ze sobą dosłownie wszędzie.

— Ludzie przyjeżdżali do nas ze wszystkich stron, wozami, furmankami. Pamiętam ekipę, chyba ze trzydzieści osób, która przyjechała do straży ogromną rolwagą — konną platformą — wspomina pani Gerda Pełszyńska.

Przyjeżdżali i rozmawiali. Kobieta wspomina, że sporo tych rozmów dotyczyło Polski. Była dla współczesnych świętością największą. Dla małej Gerdy — podobnie. Dziś mówi, że jej ojciec, śląski powstaniec, jako gorący patriota dosłownie żył Polską. Nic dziwnego, że dla kilkuletniej dziewczynki tak ważna była możliwość przebywania w miejscu, w którym symbol tej Polski powstawał.  

Jej ojciec był w straży kimś w rodzaju gospodarza i mechanika. To on dysponował narzędziami, które wypożyczał — jak by się dziś rzekło — wolontariuszom. A że dziewczynkę interesowało wszystko, co działo się wokół, prosiła tatę, by zabierał ją ze sobą tam, gdzie sypano kopiec. Kiedy zaś nie mógł, chodziła tam ze strażakami.  

—  Byłam zafascynowana masą ludzi, jaką widziałam na budowie, ogromem całego przedsięwzięcia. Ojciec obawiał się, żeby nie stała mi się krzywda, kazał trzymać się z daleka od wożących ziemię koleb. W ogóle bardzo mnie pilnował. Niejaki Ryjzner z Szarleja zrobił mi takie malutkie taczki, miałam łopatkę, grabki, na nogach trepy i "pracowałam". Bycie pod kopcem było dla mnie wielką atrakcją.

Budowa stała się czymś w rodzaju niekończącego się święta. I to dla wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób w niej uczestniczyli. Mała Gerda była tym po prostu zafascynowana. W pamięć zapadło jej na przykład to, jak zbierano fundusze. Powstał między innymi teatrzyk. Na kopii jednego ze zdjęć w archiwum pani Pełszyńskiej widać grupę uśmiechniętych ludzi. — To Cila, grała na organkach, tego z harmonią nie pamiętam, ale zapamiętałam, że występowali, a pieniądze szły na konto budowy — opowiada.

Kupowano za nie m.in. część produktów do przyrządzania posiłków dla budowniczych. Gotowaniem zajmowały się kobiety.— To zawsze była zupa. Grochówka, kapuśniak. Pamiętam Selwę Żydka i Słocinę, z ogromną chochlą, w białym fartuchu, wozem zaprzężonym w gminne konie woziła zupę na budowę. Kto pracował, mógł zjeść. A zupa zawsze lepsza, gęściejsza była wtedy, kiedy na budowę przyjeżdżał ktoś ważny — wspomina nasza rozmówczyni.

Wspomnień z dzieciństwa jest tak dużo, że Gerda Pełszyńska mogłaby opowiadać i opowiadać. Na przykład o tym, jak w Szarleju zwoływano ludzi na budowę. Robił to zatrudniony przez gminę mężczyzna, który chodził po ulicach z ogromnym dzwonkiem, głośno dzwonił i wołał, że kto ma czas, ma przyjść sypać kopiec. Albo ta historia o dziewczynach — fojermankach — które maszerowały ze śpiewem na ustach, a młode "zioliki", chłopcy, którzy chcieli się wykazać, popisać przed pannami, chwytali na wyścigi co cięższe kamienie z nadzieją, że któraś z nich zwróci uwagę i nagrodzi spojrzeniem.

Pani Gerda wzrusza się, kiedy mówi o tamtych czasach.  — To było wielkie, wielkie święto. Tak wielkie, że jego atmosfery nie da się po prostu opisać. Dziś wiem, że ta budowa jednoczyła ludzi wokół wspólnego celu. Wtedy może tego nie rozumiałam, ale czułam, że uczestniczę w czymś wielkim. 

Czytaj też: 

Przypałacowy plac zabaw czy strefa relaksu? Będziemy głosować

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

Dziękuję za ten artyDziękuję za ten arty

2 3

Historia miast i poszczególnych dzielnic, jest bardzo interesująca. Musimy dbać o te przekazy, żeby następne pokolenia zachowały nasze tradycje i poznały historię ziemi, na której żyją. 19:23, 10.04.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Tak Tak

2 4

W rejonie zgermanizowanym - budowano polskość . Kopiec Piekarski to przykład przelanej krwi ludzi którzy ją tworzyli i bronili . Dziś za srebrniki potomkowie by ją prze handlowali.....na nowy język by wprowadzili do obiegu jako urzędowy. A stolica by to był Berlin - tam nawet jest lotnisko i kolej 🤣 06:09, 11.04.2023

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

ja tak ja tak

2 0

wylewam mocz taki ze mnie polok !!!!!!!!!!! 17:47, 11.04.2023


0%