Zamknij

Tarnowskie Góry. Wspomnienie o Romanie Grajczyku

19:48, 23.08.2024 Jarosław Myśliwski
Roman Grajczyk (w środku) w czasie pełnienia służby wojskowej  w Tarnopolu. Lata  30. XX w. Fot. Archiwum rodzinne Roman Grajczyk (w środku) w czasie pełnienia służby wojskowej w Tarnopolu. Lata 30. XX w. Fot. Archiwum rodzinne

- Idąc na Górny Śląsk trzykrotnie próbował przekroczyć granicę na ziemiach polskich podzielonych między hitlerowskie Niemcy i Związek Sowiecki. Był trzykrotnie zatrzymywany. Za trzecim razem, gdy wpadł w ręce czerwonoarmistów, powiedział że idzie z Górnego Śląska na wschód. Sowiecie stwierdzili, że może być szpiegiem i odesłali go na zachód. Tym sposobem wrócił do domu – wspomina Alfons Grajczyk swojego ojca Romana. Był powstańcem śląskim, służył w wojsku w Tarnopolu, przez długie lata pracował jako maszynista na kolei, zaangażował się w budowę kościoła w Sowicach.

Artykuł archiwalny Jarosława Myśliwskiego, opublikowany w Gwarku w kwietniu 2004 r.

Rodzina Graczyków trafiła do Sowic z Zembowic koło Kluczborka. Powodem było zaangażowanie się Romana i jego brata w powstania. Jako 16-letni chłopak wziął udział w I, a potem w II powstaniu śląskim.

- Był bardzo religijny, podobnie jak jego ojciec i te łaskę boską było widać w jego życiu. Podczas powstań o mało go nie stracił. Podawał taśmy z nabojami do karabinu. Kiedyś wybiegł z okopu i w to miejsce uderzył pocisk artyleryjski. Gdyby tam został, zginąłby jak wszyscy powstańcy, którzy byli w okopie. Innym razem wychylił się z szańca i wtedy ktoś strzelił mu prosto w pierś. Pocisk zatrzymał się na nabojach, które miał w kieszeni munduru, a te nie eksplodowały. Wyszedł z tej sytuacji bez szwanku – opowiada jego syn.

Dobry strzelec

Roman Grajczyk po powstaniach osiadł w Bytomiu-Karbiu, gdzie pracował w kuźni kolejowej. Z czasem przeniósł się do Tarnowskich Gór.

Gdy odwiedził rodzinne Zembowice, znajdujące się wówczas na terytorium Niemiec, omal nie przypłacił tego życiem. Kiedy wszedł do domu wpadli za nim Niemcy wyłapujący powstańców śląskich. Próbowali go wywlec i prawdopodobnie rozstrzelaliby go. Jednak siostra pobiegła do wynajmującego u nich pokój niemieckiego urzędnika. Ten przyszedł i powiedział, że nie życzy sobie żadnych awantur w domu, w którym mieszka. Napastnicy odeszli, jednak Roma Grajczyk uciekał z domu pod osłoną nocy, przez las. Wtedy jego ojciec postanowił sprzedać rodzinny majątek i tak trafili do Sowic.

Roman Grajczyk już w czasie powstań dał się poznać jako dobry strzelec. Później pomogło mu to w awansie w czasie pełnienia służby wojskowej na Kresach Wschodnich.

- Podczas jednych z pierwszych zajęć na strzelnicy oddał 3 strzały, a w tarczy widniała tylko jedna dziura, w dziesiątce. Prowadzący strzelanie zapytał go, dlaczego wysłał dwa pociski w okno Pana Boga. Po dokładnym obejrzeniu tarczy okazało się, że wszystkie trzy poszły prawie idealnie w tym samym miejscu. Szybko dosłużył się stopnia plutonowego, a to był nie lada honor – opowiada Alfons Grajczyk.

Zagubiony dokument

Po powrocie do domu pracował w kuźni kolejowej. Gdy nadarzyła się okazja skończył w 1934 r. kurs na maszynistę. Była to bardzo dobrze wynagradzana praca, ale również odpowiedzialna. Kiedy zaczęła się wojna, razem z innymi maszynistami miał jechać na Kresy Wschodnie. Okazało się, że te tereny zajęła już Armia Czerwona. Po przesłuchaniach został zwolniony i z przygodami wracał do domu. Po drodze nauczył się trochę języka rosyjskiego, co kilka lat później uratowało mu życie.

Gdy wrócił do rodzinnego domu groziło mu aresztowanie. Ktoś doniósł, że brał udział w powstaniach śląskich.

- Został wezwany na posterunek do Nakła. Całą drogę przeszedł piechotą i żarliwie się modlił. Przesłuchujący go Niemiec powiedział, że był powstańcem. Na odpowiedź ojca, że miał wtedy tylko 16 lat odparł, że ma dokument potwierdzający jego powstańczą przeszłość. Zaczął szukać. Trwało to chyba z godzinę, ale nic nie znalazł. Powiedział ojcu, że może odejść, ale jak znajdą dokument, to i tak go wezwą. Niepewność trwała kilka tygodni, ale nic się nie działo i ojciec wrócił do pracy na kolei – mówi Alfons Grajczyk.

Krowi żołądek w palenisku

Tak udało mu się przetrwać wojnę, ale później także nie było łatwo. Kiedy weszła Armia Czerwona, służby dla maszynistów trwały i cały miesiąc. Trzeba było jeździć, gdzie posłali, naprawiać zepsuty parowóz. Bywało, że wynagrodzeniem za miesiąc pracy była torebka żyta.

- Kiedys ojciec z palaczem byli tak głodni, że podczas postoju poszli do pasażerów, aby dali im coś do jedzenia. Dostali krowi żołądek. Upiekli go na łopacie w palenisku parowozu. Innym razem, jadąc do Mikulczyc, ojciec po zmroku nie zauważył pijanych sowieckich żołnierzy siedzących na torach. Przejechał sześciu. Rosyjski oficer już przyłożył mu pistolet do głowy i miał strzelać. Uratowało go to, że znał trochę rosyjski. Wyjaśnił, że to nie jego wina, bo miał na semaforze sygnał wjazdu na stację, a ponieważ było ciemno, nie widział nikogo na torach. To cud, że go wtedy nie zastrzelili – mówi Alfons Grajczyk.

Po wojnie Roman Grajczyk zaangażował się w budowę kościoła w Sowicach. Był przyjaciele zasłużonego dla sowickiej parafii ks. Jana Rudola, który był częstym gościem w domu Grajczyków.

Roman Grajczyk zmarł w 1976 r.

Czytaj też:

Tarnowskie Góry. W rocznicę strajku o emeryturach

Tarnowskie Góry. 100 tys. zł z kasy miasta na aplikację

[ZT]53740[/ZT]

 

(Jarosław Myśliwski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
0%