O niedociągnięciach jako pierwsza poinformowała Karolina Stachowicz, która opublikowała w mediach społecznościowych obszerny post na ten temat. Przypomniała, że pomysł organizacji takiego wydarzenia miał wyróżniać Tarnowskie Góry wśród innych miast, promować lokalnych rękodzielników i ich twórczość, zwykle wykonywaną po godzinach, która nie jest ich głównym źródłem utrzymania. I ona zwracała uwagę, że w tym roku od początku kontakt z przedstawicielami urzędu był bardzo utrudniony.
Wiele osób dopytywało się o miejsce z dużym wyprzedzeniem, po czym przed samym jarmarkiem dowiadywały się, że są np. na liście rezerwowej.
"(...) Wszystko załatwiane "na gębę", SMS-em czy telefonicznie, bo nie ma żadnych formularzy. Dodatkowo rękodzielnicy i TYLKO oni, musieli czekać w piątek wieczorem, aż pracownik urzędu miejskiego wyznaczy im miejsce, w którym mogą stanąć" - napisała. Relacjonowała, że z 90 miejsc przeznaczonych dla rękodzieła w poprzednich latach, w tym roku na placu Wolności zostało jedynie 30. Ich miejsce zajęły stanowiska gastronomiczne i wystawcy z masową produkcją "made in China".