Zamknij

40 lat temu, 21 sierpnia 1980 r. w Fazosie w Tarnowskich Górach wybuchł strajk. Opowiada o nim jeden z kierujących, Marek Skwarczyński

17:14, 28.08.2020 J.M. Aktualizacja: 17:35, 28.08.2020

40 lat temu, 21 sierpnia 1980 r. w Fazosie w Tarnowskich Górach wybuchł strajk. Był to pierwszy protest w województwie katowickim, którego uczestnicy odwołali się do doświadczeń rozpoczętego tydzień wcześniej strajku w Stoczni im. Lenina w Gdańsku. Z Markiem Skwarczyńskim, jednym z kierujących strajkiem w Fazosie, rozmawia Jarosław Myśliwski.

– Jak doszło do strajku?

– Preludium było w maju 1980 r. Zaczęto nam podwyższać normy i obcinać stawki, to spotkało się ze sprzeciwem załogi i wystąpiliśmy z żądaniami wprowadzenia zmian do dyrektora do spraw pracowniczych. Wstrzymano pracę, po 4 godzinach dyrektor odpowiedział, że do miesiąca ustosunkuje się do naszych żądań. Ale minął czerwiec, lipiec, przyszedł sierpień, a odpowiedzi nie było. Poczuliśmy się lekceważeni. 21 sierpnia na wydziale spawalniczym pracownicy stwierdzili, że skoro nie ma decyzji dyrekcji w sprawie stawek, to przerywają pracę. To była spontaniczna decyzja. Przyłączył się wydział mechaniczny, montażu i w ciągu 2 godzin cały Fazos stanął.  Chcieliśmy rozmawiać z dyrektorem generalnym, ale okazało się, że gdzieś wyjechał. Przyszedł drugi dyrektor i zaczął nas straszyć, że jak nie przystąpimy do pracy, to będziemy mieli problemy. Obiecywał, że dyrekcja odpowie na nasze żądania, ale teraz mamy wrócić na stanowiska. Absolutnie na to się nie godziliśmy.

– Czy cała załoga strajkowała?

– Przyszła druga zmiana i też nie przystąpiła do pracy. Nikogo nie zmuszano do strajkowania, ale pracowały jednostki. 98 proc. załogi przystąpiło do strajku. W tym czasie z wygłaszanych słownie postulatów zaczęliśmy sporządzać listę. Przekazano ją dyrekcji i czekaliśmy na odpowiedź.

– Na wybrzeżu trwały już w tym czasie strajki. Protest w Fazosie mógł stać się iskrą, która doprowadzi do wybuchu strajków na całym Górnym Śląsku...

– Tego obawiały się władze państwowe. A my czekaliśmy na odzew innych zakładów, ale niestety nie doczekaliśmy się.

– Czy były naciski, próby szantażu, skłócenia strajkujących?

– Zaczęły przyjeżdżać jakieś podejrzane osoby, dziwne delegacje z ministerstwa itd. Rozpoczęło się sianie fermentu wśród załogi, organizowano spotkania, prowadzono rozmowy w różnych grupach, przekonywano pracowników, że to, czego chcemy, zostanie załatwione, ale musimy jak najszybciej wrócić do pracy. Żeby zapobiec dezorganizacji, wyłoniliśmy trójki wydziałowe, które tworzyły trzon reprezentujący całą załogę w rozmowach z dyrekcją. Należeli do nich m.in. Anna Krogulec, Krzysztof Żelazowski, Włodzimierz Jackowski i ja. Co 2-3 godziny robiliśmy wspólne spotkania i przedstawialiśmy, co się dzieje na poszczególnych wydziałach. Trwało to do późnych godzin wieczornych. Gdy zaczęła strajkować nocna zmiana, ci z pierwszej i drugiej poszli do domów. 

– Czy wtedy próbowano stłumić strajk? 

– Okazało się, że w nocy niektórych strajkujących odwiedzili funkcjonariusze SB i działacze partyjni. Zastraszali, wyciągali jakieś niejasne sytuacje z życiorysów, szantażowali. Niektórych udało im się złamać. Mnie i Włodzimierza Jackowskiego następnego dnia, po przyjściu do pracy, poproszono o przyjście w takie odosobnione miejsce i zamknięto w oddzielnych pomieszczeniach. Zaczęło się od próśb i przekonywania, że eskalowanie protestu nikomu nie jest na rękę i spowoduje tylko problemy. Potem było straszenie, następnie groźby. Usłyszałem, że kłopoty będę miał nie tylko ja, ale ucierpi także moja rodzina. Zagrożono mi zwolnieniem, zabraniem mieszkania itd. Maglowali mnie ponad dwie godziny. Gdy pracownicy dowiedzieli się, że jesteśmy przetrzymywani i nie chcą nas wypuścić, załoga wpadła do tej części zakładu i dosłownie siłą nas stamtąd wyciągnęła.

– Zastanawialiście się, co będzie, gdy strajk będzie się przeciągał? Jak długo zamierzaliście strajkować?

– Do przyjęcia naszych postulatów. Natomiast ataki na nas wywarły odwrotny skutek, załoga się bardzo zradykalizowała i nagle koło południa dyrekcja zaprosiła nas na spotkanie. Zgodziliśmy się, ale na hali, przy wszystkich pracownikach. Przyszli i ogłosili, że wszystkie postulaty zostaną spełnione poza jednym. Wiedzieliśmy z Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa, że na wybrzeżu strajkujący domagają się rejestracji wolnych związków zawodowych i do naszych postulatów wpisaliśmy poparcie ich żądań. Powiedziano nam, że kwestia spełnienia tego postulatu nie leży w kompetencji dyrekcji zakładu. Zależy od tego, co wydarzy się w Gdańsku i Szczecinie, gdzie komisje rządowe prowadzą negocjacje ze strajkującymi. To nam wytrąciło z rąk argument, żeby strajkować dalej.

– To był koniec strajku?

– Cała załoga uznała, że zawieszamy akcję strajkową na tydzień. Jeżeli w tym czasie nie zostanie zrealizowany postulat w sprawie rejestracji wolnych związków zawodowych, to  przyłączymy się solidarnie do strajku w Gdańsku. Jednocześnie postanowiliśmy wysłać trzech przedstawicieli do stoczni gdańskiej, żeby poinformować o naszym strajku. Poinformowaliśmy, że jedzie trzech, ale to była zmyłka. Ponieważ na mnie i na Jackowskim spoczął główny ciężar odpowiedzialności za strajk, tak to jakoś naturalnie wyszło, wiedzieliśmy, że nas będą pilnować. Ustaliliśmy, że ja odciągnę uwagę, a Jackowski oraz Mirek Turek pojadą z naszym pismem, że popieramy strajk na Wybrzeżu i że też strajkujemy.Obaj dotarli do Gdańska, ale do stoczni trudno było wejść. Wpuścili Jackowskiego, przeczytał oświadczenie i dostał ogromne brawa. Przekazał też składkę, którą zebraliśmy na pomoc dla strajkujących.

W Fazosie zaczęliśmy przygotowywać się do wznowienia strajku, organizować struktury, ale protesty zaczęły zmierzać w kierunku podpisania Porozumień sierpniowych, co stało się 30 i 31 sierpnia. Na spotkaniu z dyrekcją oświadczyliśmy, że kończymy akcję strajkową i przystępujemy do tworzenia niezależnego, samorządnego związku zawodowego. Jeszcze wtedy nie było wiadomo, jak będzie się nazywał.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

DMDM

16 2

Kilka lat później ten sam związek solidarność zgodził się na sprzedaż zakładowego osiedla spłacanych w ratach rozłożonych na kilkanaście lat prywatnej firmie. Nie sprzedano pracownikom którzy mogli stworzyć spółki mieszkaniowe i nabyć mieszkania po cenach przystępnych dla ich kieszeni. Właściciel po przejęciu osiedla natychmiast podniósł kilkukrotnie czynsz i wartość mieszkań do wykupienia. Raty za osiedle rozłożone na 15 lat dla właściciela były śmiesznie niskie i spłacane z naszych czynszów. Podobnie postąpiono chyba w hucie Zabrze ale np kopalnia Jastrzębie rozdała zakładowe mieszkania górnikom za symboliczną kwotę. 20:01, 28.08.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%