Zamknij

Dlaczego zapadła się karczma? Przez nią nie wszyscy docierali do kościoła. Skargi na niewiele się zdały

84%
8%
20:01, 02.04.2022 ok. 4 min. czytania
2 Kępa drzew niedaleko ul. Polnej w Wilkowicach, gdzie podobno kiedyś, tak przekonywał autora opowiadania jeden z mieszkańców wsi, był staw. Fot. Archiwum Kępa drzew niedaleko ul. Polnej w Wilkowicach, gdzie podobno kiedyś, tak przekonywał autora opowiadania jeden z mieszkańców wsi, był staw. Fot. Archiwum

Teraz to opłotki wsi, ale kiedyś biegł tędy uczęszczany dukt, łączący Miedary ze Zbrosławicami. Mniej więcej w połowie drogi, na terenie Wilkowic, miała stać karczma. Szynk zapadł się pod ziemię, a powstały po nim dół szybko zalała woda.

Legendę o zapadłej karczmie dobrze znają starsi mieszkańcy Wilkowic i okolicznych wsi. Nieraz przestrzegano ich, by nie kąpali się w stawie, który miał powstać na terenie zapadliska. Ostrzegano, że mogą zaczepić o pozostałości karczmy, albo zostać wciągnięci pod wodę.

Kępa drzew niedaleko ul. Polnej w Wilkowicach, gdzie podobno kiedyś, tak przekonywał autora opowiadania jeden z mieszkańców wsi, był staw. Fot. Archiwum
Kępa drzew niedaleko ul. Polnej w Wilkowicach, gdzie podobno kiedyś, tak przekonywał autora opowiadania jeden z mieszkańców wsi, był staw. Fot. Archiwum

Wątek miejscowej legendy odnajdujemy w książce Jana Drechslera "Utopce doliny Dramy".

"Komu potrzebna była karczma w Wilkowicach? Większość kobiet twierdziła, że tylko Żydowi i chłopom, którzy spędzali w niej wiele godzin. Rozmawiali o byle czym, kłócili się, czasami tarmosili nawzajem i tyle z tego było pożytku, że karczmarz żył sobie spokojnie i w miarę dostatnio. Oczywiście nie czerpał zysków z próżnej gadaniny gości, tylko z tego, co sprzedawał i co języki rozwiązywało nawet największym mrukom, a właściwie im przede wszystkim. Rozpijało się bractwo w tym przybytku, tracili chłopi i folwarczni parobkowie ciężko zarobione pieniądze. Dlatego nie dziwota, że karczma przeklęta była przez żony i matki" - rozpoczyna się opowiadanie "Miód świętojański".

Po drodze do kościoła

Chodzili do niej nie tylko mieszkańcy Wilkowic, ale także Miedar, które wtedy należały do zbrosławickiej parafii. Dlatego, idący w niedzielę i święta do kościoła - chcąc, nie chcąc - przechodzili koło karczmy. Z tego też powodu nie wszyscy docierali na nabożeństwa. Ponieważ straty z ograniczenia wyszynku ponieśliby też właściciele wsi, skargi w sprawie pijaństwa nie na wiele się zdały.

Trzeba też uczciwie dodać, że karczma nie była jedynie wiejską mordownią, ale zatrzymywali się w niej kupcy wędrujący z Bytomia do Lublińca, Dobrodzienia i dalej. Pod takim to pozorem dotarło do przybytku Salomona dwóch tajemniczych podróżnych, którzy zaczęli wypytywać karczmarza o miód świętojański. Ten, z początku niechętnie, ale w końcu opowiedział im, że: "Robią go pszczoły dla jednego utopca z Dramy. Tylko raz w roku w noc świętojańską. Kiedy zakwitnie czarodziejski kwiat paproci utopiec ów budzi rój mieszkający w dziupli starej lipy na stoku Wapiennej Góry. Przedtem ustawia robaczki świętojańskie, które o północy znaczą pszczołom drogę do kwiatu. Pszczoły kończą swoją pracę, kiedy tylko rozjaśni się na wschodzie, wtedy utopiec wyciąga zmęczonym owadom cały pożytek. Jest tego niewiele, ale wystarcza dla niego na cały rok, sprzedaje to wszystkim siłom nieczystym z okolicy". 

Kim byli tajemniczy wędrowcy? Złotnikami z Tarnowskich Gór, którzy w tajemnicy  zajmowali się alchemią. Wyprażali tarnogórskie rudy z siarką i rtęcią, a do uzyskania złota miało im tylko brakować świętojańskiego miodu.

Ale, jak dotrzeć do utopca? Karczmarz polecił im, by przy miedarskiej drodze znaleźli miejsce, gdzie przesiadywał diabeł. On miał być ich przewodnikiem. Kosztowało to podpisanie cyrografu, ale, ponieważ miód świętojański miał dawać nieśmiertelność, jeden ze złotników zgodził się. I nieśmiertelność zyskał, jednak na interesach z diabłem nikt dobrze nie wychodzi i cała historia skończyła się dla złotnika tragicznie. 

Co z szynkiem Salomona?

A co z szynkiem Salomona? O tym w opowiadaniu "Tragedia w wilkowickiej karczmie".

Bies mamiąc chłopów, że odchodzi od nich na zawsze, zaprosił ich w Wielki Piątek na pożegnalny poczęstunek, który zakończył się pijatyką. Gdy karczmarz wieczorem zaczął prosić biesiadników, by poszli do domów i dali mu rozpocząć świętowanie szabatu, ci w pijanym widzie postanowili, że ochrzczą go i, jako chrześcijanin, poczeka do niedzieli, a oni będą mogli hulać dalej.  Jeden z nich po pijaku zaczął wylewać wodę z kufla na głowę Salomona i wypowiadać formułę chrztu.

"W tym momencie karczmą zatrzęsło, z dachu zerwało się stado gołębi, ziemia się rozstąpiła i pochłonęła dom wraz z biesiadnikami. Ludzie wracający z kościoła zobaczyli na miejscu szynku staw, nad którym szumiały drzewa. To Żyd i jego rodzina, przemienieni w olchy szumiące użalali się nad swoim losem, ale kto by ich tam słuchał!" - kończy opowiadanie Jan Drechsler.

Tekst archiwalny, który ukazał się w Gwarku z 11 sierpnia 2015 r.

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 84%
nie podoba mi się 3%
śmieszne 8%
szokujące 5%
przykre 0%
wkurzające 0%
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze [2]

komentarz(2)

katole katole

9 2

pranie mozgu kreci sie dalej !

11:22, 03.04.2022
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

RichatRichat

0 0

Zdjecie nie przedstawia opisywanego miejsca!! Jo to wiym

17:56, 03.04.2022
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%