Udokumentowana historia rodu Bączkowiczów z Radzionkowa sięga ok. 400 lat. Początkowo przedstawiciele rodziny byli organistami, potem górnikami, a od ponad 110 lat są piekarzami.
Historia piekarni rozpoczęła się od Jana i Anny Bączkowiczów, czyli od dziadków Tadeusza Bączkowicza.
Dziadek Jan z zawodu był rzeźnikiem. Babcia Anna miała natomiast piekarnię. Gdy para się pobrała, Jan Bączkowicz przekwalifikował się. To właśnie dziadek Jan przewidział dla małego Tadeusza przyszłość piekarza.
– Powiedział do mnie kiedyś: "Poć no tu synecku. Kym ty byś chcioł łostać?". Odparłem: "Jo bych chioł być masorzym". Na to dziadek: "Wiys synek, ty być lepi piekorzym". Czas pokazał, że dziadek miał rację. Zawód piekarza okazał się moim przeznaczeniem, ale również zamiłowaniem, choć początkowo nic na to nie wskazywało – wspomina Bączkowicz.
Tadeusz Bączkowicz ukończył technikum chemiczne w Tarnowskich Górach. Następnie podjął studia w Krakowie i został technologiem żywności. Miał pracować w Tarnowskich Górach w nowo powstających zakładach drobiarskich przy ul. Zagórskiej. Otrzymywał nawet z tego tytułu stypendium. Gdy ukończył naukę, okazało się jednak, że zakłady nie powstaną i pracy dla niego nie będzie.
– Zdecydowałem wtedy, że pójdę terminować u ojca, któremu udało się w 1980 r. odzyskać rodzinną piekarnię upaństwowioną po wojnie. I tak stałem się jego uczniem. Jako magister inżynier technolog żywności musiałem zdać egzamin czeladniczy, żeby móc przejąć od ojca zakład – wspomina. Piekarz nigdy nie traktował tego jak społecznej degradacji. – Niektórzy tak na to patrzą. Wtedy zawsze mówię, że nie muszę być piekarzem, ale chcę.
Piekarnię prowadzi od 1983 r., najpierw wraz z bratem Stanisławem, a od 1987 r. już samodzielnie. Od tamtego czasu żyje na dwa domy. W Krakowie i Radzionkowie. Jego żona Małgorzata również jest technologiem żywności. Wykłada na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Syn Piotr jest absolwentem krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego. Podobnie jak przed laty jego ojciec, tak i on zdobył dyplom czeladnika, a potem mistrza w zawodzie cukiernika. – Syn wprowadził do piekarni świeży powiew, pojawiło się wiele nowych produktów, także według jego własnych przepisów. U nas w domu zawsze żyło się atmosferą piekarni. To chyba naturalne, że i on się nią zaraził – mówi Tadeusz Bączkowicz.
Zauważa, że chleb nie jest już podstawą pożywienia, stał się dodatkiem. – Poza tym jako konsumenci lubimy mieć wybór. Kiedyś piekarnie wypiekały tylko jeden rodzaj chleba, który sprzedawał się w godzinę. O siódmej rano nie było już nic na półkach. Teraz wypiekamy różne gatunki i sprzedajemy go systematycznie przez cały dzień. Najczęściej klienci zaglądają do nas wracając z pracy. Dlatego robimy wypiek popołudniowy, by konsument dostał ciepłe pieczywo – tłumaczy piekarz.
Wciąż spora grupa konsumentów kupuje chleb w supermarketach, czasem nawet ciepły. Na ogół jest to jednak produkt z mieszanki, na dodatek odmrożony. Małe piekarnie do wyrobu niektórych rodzajów chleba również używają mieszanek – podstawowy jednak chleb pszenno-żytni wykonują tradycyjnymi metodami.
– Sieci wykorzystują kwas "z wiaderka", tymczasem my wyprowadzamy go sami, według starej technologii. Robimy go codziennie, również w czasie dyżurów w sobotę wieczorem, w niedzielę rano i popołudniu. Ponadto wypiekamy 100-procentowo żytni chleb, bez drożdży, na kwasie, według opracowanej przeze mnie receptury. Jako rzemiosło musimy się czymś różnić. Przede wszystkim rzetelnością i sprawdzoną recepturą, musimy też dotrzymywać kroku wyzwaniom stawianym nam przez rynek – mówi Tadeusz Bączkowicz.
Piekarnia i cukiernia Bączkowicz w 2013 r. została doceniona za pielęgnowanie piekarniczych i cukierniczych tradycji. Z rąk ministra rolnictwa Tadeusz Bączkowicz otrzymał nagrodę w konkursie Nasze Kulinarne Dziedzictwo Smaki Regionów Perła 2013 za radzionkowskie szplitry, czyli małe drożdżówki. Nadziewane są serem, makiem lub marmoladą. Swoją nazwę wzięły od ciasta półfrancuskiego, z którego są wykonane. Szplitry to bowiem inaczej kawałki rozbitego szkła, które sypią się jak ciasto francuskie. Na Śląsku wypiekane są od lat, mało kto jednak pamięta, że noszą taką właśnie regionalną nazwę.
Tekst archiwalny, ukazał się w Gwarku z 28 listopada 2017 r.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz