Alfons Kopia – wybitny tarnogórzanin, nauczyciel Szkoły Górniczej, badacz podziemi, pierwszy prezes Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej. O jego dokonaniach można by długo pisać. A jaki był prywatnie? Jakim był ojcem? Zapytaliśmy o to jego córkę, Mariannę Pośpiech.
Artykuł archiwalny Agnieszki Reczkin, opublikowany w Gwarku z 19 stycznia 2010 r.
- Byliśmy liczną rodziną. Ojciec miał w domu autorytet. Jednak nie był rygorystyczny. Szacunek zdobywał spokojem, miał przenikliwe spojrzenie. Potrafił rozmawiać z dziećmi. Nie krzyczał, tylko cierpliwie tłumaczył, co zrobiły źle, jakie to mogło przynieść konsekwencje. Nie pamiętam, żeby kiedyś okazał zdenerwowanie. Wydawało mi się, że niby na wszystko mi pozwala, ale tak naprawdę to on wszystko miał pod kontrolą – wspomina pani Marianna.
Pamięta, że Alfons Kopia zawsze był zapracowany, zabiegany. Jednak niedzielę poświęcał rodzinie. Z żoną i dziećmi jeździł na festyny organizowane w Świerklańcu, na spacery do parku Miejskiego i repeckiego, czy na Piny.
– Były tam kamieniołomy, a nawet zbiornik wodny, w którym się kąpaliśmy. Jednak najbardziej lubiłam wypady do parku w Świerklańcu, gdzie były m.in. koncerty orkiestr dętych. Jeździliśmy tam autobusem – mówi córka tarnogórskiego sztygara, który urodził się w 1902, a zmarł w 1962 roku.
Rodzina Alfonsa Kopii był bardzo zżyta. Wszyscy zjeżdżali się na święta Bożego Narodzenia. – Rodzice pięknie śpiewali na dwa głosy. Atmosfera była cudowna. Do dziś jesteśmy ze sobą bardzo związani, pomagamy sobie wzajemnie. Duża w tym zasługa naszego ojca – zwraca uwagę pani Marianna.
Przyznaje, że jej ojciec nie miał oporów, by opiekować się dziećmi, bardzo lubił się z nimi bawić. Na spacerze to właśnie on pchał wózek. A w tamtych czasach było to naprawdę niezwykłe. O jego miłości do dzieci świadczy też inna opowieść.
– Ojciec uczył w Szkole Przysposobienia Przemysłowego, przedwojennej szkole górniczej, zwanej sztygarką. Zresztą był też jej absolwentem. Mama robiła mu kanapki, które zanosiłyśmy do szkoły z koleżanką. I po drodze zjadałyśmy to, co było do chleba. Ojcu zostawał tylko zapach kiełbasy czy sera. Ale nigdy się na nas nie poskarżył – podkreśla Marianna Pośpiech. Dodaje, że koło szkoły był park, w którym często się bawiła.
Zaznacza, że jej ojciec był nastolatkiem, kiedy zmarli jego rodzice. Opiekowała się nim siostra. – Do wszystkiego doszedł więc sam. Pracował między innymi w zarządzie kopalń i hut hrabiego Donnersmarcka i w kopalni „Radzionków”. Zainteresował się labiryntem opuszczonych szybików, które skrywały tarnogórskie podziemia. Przez lata nieco o nich zapomniano, nabierały nawet charakteru legendy, bajki. Mój ojciec zaczął je badać. Odkrył wiele ciekawych rzeczy. Imponował mu prof. Józef Piernikarczyk, z którym starał się ratować podziemny świat Tarnowskich Gór – opowiada tarnogórzanka.
W jej pamięci utkwił szczególnie czas, gdy mieszkali w domu Sedlaczka. – Wcześniej mieliśmy piękne, suche i ciepłe, trzypokojowe mieszkanie na Kaczyńcu. Jednak, kiedy pojawiło się zagrożenie, że budynek Sedlaczka może zostać rozebrany, ojciec zdecydował się go ratować i z całą rodziną na dziko się do niego przeprowadził. A była to wtedy ruina. I było tam strasznie zimno. Pamiętam jak nocował u nas Gustaw Morcinek, przyjaciel ojca. Mówiło się, że mama poczęstowała go kotletem większym niż talerz. Tymczasem jadł żur z frankfuterkami – wyjaśnia Marianna Pośpiech. Za to w podwórku domu Sedlaczka była produkcja lodów i dzieci nie raz dostawały je za darmo.
Tarnogórzanka dodaje, że jej ojciec interesował się nie tylko historią, górnictwem, podziemiami. Miał wiele innych pasji. Nie rozstawał się z aparatem fotograficznym – miał nawet własną ciemnię. Lubił też majsterkować. Zrobił dla dzieci, z deski i czterech łożysk, deskorolkę. - Zjeżdżaliśmy nią ulicą Krakowską, robiąc przy tym mnóstwo hałasu – uśmiecha się pani Marianna. Dla żony Alfons Kopia zrobił pralkę wirnikową, a w latach 50. w bramie domu Sedlaczka zamontował automatycznie otwierany zamek.
- Pasją ojca były też szachy. Grywał z moimi braćmi, ale najczęściej chodził do Kawiarni Rynkowej. Była tam specjalnie wydzielona salka do gry w szachy, gdzie spotkała się śmietanka towarzyska. Jego chlubą był bogaty księgozbiór, który w pokoju zajmował prawie całą ścianę. Było w nim kilka białych kruków. W pokoju tym przesiadywał do późnych godzin nocnych, czytając i pisząc – wspomina córka Alfonsa Kopii.
O swoim ojcu mówi, że był człowiekiem pogodnym i radosnym. Jako nauczyciel szkoły górniczej szybko zjednywał sobie sympatię młodzieży. Zresztą sam uwielbiał młodych ludzi, mógł godzinami z nimi rozmawiać. Miał wielu znajomych, był lubiany. Przyjaźnił się m.in. z Bolesławem Luboszem i wojewodą Jerzym Ziętkiem. – Drzwi naszego mieszkania były otwarte dla wszystkich – zaznacza Marianna Pośpiech.
[ZT]40206[/ZT]
Robert Kopia 22:32, 26.06.2023
0 0
Alfons Kopia to mój dziadek 👍 22:32, 26.06.2023