Jadąc dziś z Tarnowskich Gór do Kokotka możemy obawiać się jedynie kłopotów związanych z robotami na drodze albo korkiem. Ale w latach 1922-39 dwukrotnie poddawani bylibyśmy kontroli granicznej. Po raz pierwszy pomiędzy Boruszowicami a Hanuskiem. Przejazd przez niemiecki Brynek i Tworóg zająłby nam kilkanaście minut, po czym znów trzeba by było wyjąć z kieszeni dokument uprawniający do przekroczenia granicy państwowej.
Tekst archiwalny Jarosława Myśliwskiego, opublikowany w Gwarku z 1 września 2009 r.
Podzielenie Górnego Śląska pomiędzy dwa państwa spowodowało nie lada problemy z poruszaniem się po regionie. Nagle okazało się, że utarte od wieków szlaki komunikacyjne przecina granica. Na prowadzącej do sąsiedniej miejscowości drodze, linii tramwajowej czy kolejowej nagle pojawił się punkt graniczny. Dla ułatwienia poruszania się po regionie Konwencja Górnośląska przewidywała wprowadzenie kart cyrkulacyjnych, uprawniających do nieskrępowanego poruszania się po obszarze plebiscytowym. Teoretycznie, przy odrobinie szczęścia, posiadacz karty po przekroczeniu granicy mógł pojechać w głąb kraju, np. do niemieckiego Wrocławia czy Berlina lub polskiego Lwowa czy Wilna.
Co jednak, gdy linia kolejowa w kilku miejscach przecinała granicę? Aby uniknąć uciążliwej wielokrotnej kontroli granicznej konwencja przewidywała „uprzywilejowany tranzytowy ruch kolejowy”. Tak było na przykład w pociągach jadących z niemieckiego Karbia przez polskie Tarnowskie Góry do niemieckiego Brynka.
- Pasażerowi wsiadali, wagony były plombowane i tak przejeżdżały przez teren obcego państwa – opowiada Marcin Wiatr, przewodnik wycieczek po polsko-niemieckiej granicy na Górnym Śląsku, organizowanych przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach.
Bytom znalazł się po niemieckiej stronie, ale jego północne, wschodnie i południowe przedmieścia należały do Polski. W mieście było 13 przejść granicznych. Był nawet Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej, który działał w latach 1922-31 przy Gleiwitzer Strasse. Z owej placówki dyplomatycznej można było bez większych problemów dotrzeć pieszo do granic Polski.
Kośmidry w powiecie lublinieckim w całości znalazły się po polskiej stronie. W grudniu 1922 roku pojawili się tam przedstawiciele tzw. Małej Komisji Granicznej, a ich wizyta dotyczyła korekty granic. Linię graniczną skorygowano na korzyść Niemiec, wzdłuż drogi Pawonków - Zawadzkie. Domostwa leżące na wschód od drogi pozostały w Polsce, natomiast gospodarstwa położona po zachodniej części znalazły się po niemieckiej stronie. Zmianę wprowadzono w maju 1923 roku, po 11 miesiącach przynależności całej wsi do Polski. Niemiecka część Kośmidrów otrzymała nazwę Koschwitz i dzisiaj funkcjonuje nazwa Koszwice.
Kuriozalna sytuacja stała się pretekstem do zabawnych opowieści, na przykład jak to młoda para wyjeżdżała do kościoła w Pawonkowie jeszcze z polskich Kośmidrów, a po ceremonii zaślubin wróciła już do niemieckiego Koschwitz. Członkowie komisji wytyczającej na nowo granicę w tym miejscu, mieli trafić na przyjęcie weselne i goście poprosili o taką, a nie inną zmianę linii granicznej.
Część wiernych parafii w Pawonkowie przez kilka lat chodziła do kościoła z kartami cyrkulacyjnymi. Po wytyczeniu granicy znaleźli się w innym państwie niż parafialna świątynia. Problem podróży zagranicznych do kościoła rozwiązano po 5 latach. W czerwcu 1929 roku konsekrowano kościół w Łagiewnikach Małych, leżących po niemieckiej stronie. Co ciekawe, hrabia von Thaer, do 1936 roku patron kościoła i parafii w Pawonkowie, również mieszkał w Niemczech, może niedaleko, ale zawsze to za granicą.
W artykule wykorzystano informacje pochodzące z książki „Na granicy. Rzecz o czasach, ludziach i miejscach” wydanej przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach.
Czytaj też:
Wjechała volkswagenem w bok volvo. W aucie były dzieci
[ZT]41056[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz