Wszystko zaczęło się od konkursu ogłoszonego przez naszą gazetę. Pytaliśmy, z jakim radzionkowskim zakładem były związane porcelanowe korki od lagerek. Jako pierwsza zadzwoniła Maria Potempa, obecnie mieszkanka Tarnowskich Gór, która 8 lat pracowała w Rozlewni Piwa i Napojów w Radzionkowie. Zgodziła się nam opowiedzieć o swoim zajęciu. I choć jej praca wcale do łatwych nie należała, to wspomina ją niezwykle ciepło.
Artykuł archiwalny Eweliny Taul opublikowany w Gwarku w lutym 2008 r.
Rozlewnia Piwa i Napojów w Radzionkowie według opowiadań starszych mieszkańców miasta powstała przed I wojną światową. Należała wtedy do Anny i Jana Krubasików. Później była własnością ich krewnych. Po II wojnie światowej została przekształcona w Tarnogórskie Zakłady Przemysłu Terenowego z filią w Lasowicach.
– Pracowałam w rozlewni od 1955 roku. Choć firma nie należała już do państwa Krubasików, zostało po nich wiele pamiątek. Były drewniane skrzynie z wypalonym nazwiskiem poprzednich właścicieli, półlitrowe lagerki, czyli butelki i patenty- porcelanowe korki, również z ich nazwiskiem - mówi Maria Potempa.
Rozlewnia mieściła się na rogu ulic Piwnej i św. Wojciecha. Zajmowała trzy wielkie pomieszczenia. W pierwszym składano butelki, drugie – było halą, gdzie rozlewano piwo i napoje. W trzecim – magazynie, etykietowano butelki i przygotowywano je do wywozu. Miejscem, do którego najpierw w beczkach, a potem cysterną przywożono piwo była piwnica. Poza tym na strychu znajdowało się zaplecze, gdzie najczęściej składano korki.
W rozlewni pracowało kilkanaście osób, głównie kobiet w młodym wieku. – Nasza praca była bardzo ciężka. Do dziś mam do niej wielki szacunek. Pracowałyśmy w prymitywnych warunkach. Nie miałyśmy z góry wyznaczonej funkcji w zakładzie. Wykonywałyśmy pracę, do której w danym momencie nas przydzielono. Najpierw do rozlewni przywożono puste butelki. Moczyłyśmy je w ogromnym okrągłym naczyniu. Kolejna osoba przekładała butelki na szczotki, które wymywały je w środku. Później kładło się je na tak zwane koło, gdzie następowało suszenie. Kolejną czynnością było ułożenie butelek na rolkach, czyli na specjalnym wózku. Ręcznie pchałyśmy je do agregatów, gdzie napełniano je piwem. Piwo pobierano wężami pod ciśnieniem z beczek w piwnicy. Pełne butelki przewożono do magazynu, tam dwie osoby je przeglądały, zaciskały patenty na lagerkach i naklejały etykiety. Ostatnią, ale bardzo wyczerpującą dla kobiet pracą, było układanie drewnianych skrzynek z 25-cioma butelkami - jedną na drugiej - opowiada pani Maria.
O tym, że była to trudna praca fizyczna nie trzeba nikogo przekonywać. Kobiety pracowały 8 godzin na dobę, a kolejne trzy godziny przeznaczały na mycie i czyszczenie przewodów oraz przygotowywanie stanowisk na następny dzień. Zdarzało się, że w ciągu dnia była awaria wody. Wtedy przychodziło się do pracy w nocy.
– Największe niebezpieczeństwo czyhało bezpośrednio przy agregatach, gdzie nalewano piwo. Jeśli natrafiono na uszkodzoną butelkę, dochodziło do jej rozerwania, a to kończyło się poważnym skaleczeniem. Każda z nas miała na rękach pęcherze, poprzecinane dłonie i okolice przedramienia – mówi Maria Potempa.
Pracownicy raz na pół roku otrzymywali odzież i obuwie. Biały fartuch z krótkim rękawem zapinany z przodu. Na to w tym samym kolorze fartuch gumowy - zakładany na szyję i wiązany w pasie oraz gumowe buty.
– Gumowce dziurawiły się od szkła już w pierwszym dniu. A ponieważ cały czas chodziłyśmy po mokrej posadzce, miałyśmy podczas dniówki przemoczone nogi. Najgorzej wspominam zimę, wtedy na hali było bardzo zimno. Stojący na środku piec nie był w stanie ogrzać tak wielkiego pomieszczenia. Jeżeli któraś z nas stojąc przy agregacie została oblana piwem, ubranie zamarzało - wspomina pani Maria.
Mimo trudnych warunków pracy pani Maria i jej koleżanki miło wspominają tamte czasy. Były zdrowe, silne i młode. - Bardzo się przyjaźniłyśmy, do dziś utrzymujemy kontakty, spotykamy się w każdej wolnej chwili. Często rozmawiamy o tym, jak pracę umilałyśmy sobie śpiewem. Nasz repertuar był niezwykle bogaty, od piosenek wesołych przez smutne, liryczne do kościelnych. W pamięci wciąż pozostają nam tamte czasy, w których żyło się prosto, zwyczajnie i pięknie. To nic, że zarabiałyśmy jedynie 25 groszy na godzinę i wszystkie pieniądze oddawałyśmy rodzicom. Cieszyłyśmy się z tego, że mamy stałą pracę – opowiada Maria Potempa.
Piwo do rozlewni przywożono z Tychów, Częstochowy i Będzina. Napełnione butelki rozprowadzano do okolicznych miast. Trafiało między innymi do Rojcy, Świerklańca, Orzecha i Kozłowej Góry .Jedyna w Radzionkowie rozlewnia, znana nie tylko z piwa, ale także z oranżad i wody sodowej, jak mówi nasza rozmówczyni, została zlikwidowana pod koniec lat 80 XX w.
Czytaj inne teksty historyczne:
Tarnowskie Góry. Hrabia szuka nowego domu i stawia na Karłuszowiec
Tarnowskie Góry. Piękna willa Simona Leschnitzera przy rondzie
Luck09:03, 11.06.2023
3 0
W Lasowicach była dyrekcja, rozlewnie były jeszcze w Piekarach Śląskich i Dąbrówce Małej 09:03, 11.06.2023
Żuczek11:26, 15.07.2023
1 0
Laurahutte O.S. na pierwszej etykiecie? To przecież obecne Siemianowice Śląskie. Też był tam browar, należał do niejakiego Mokrskiego, a teraz to tylko ruina. 11:26, 15.07.2023