Zamknij

Bączkowiczowie w Radzionkowie. Pamiętnik pradziadka w dobrych rękach

Elżbieta KulińskaElżbieta Kulińska 20:00, 29.03.2024

Pradziad Tadeusza Bączkowicza, Andrzej, pewnie byłby zadowolony z tego, w czyje ręce trafił pamiętnik, który pisał przez połowę życia. Życzenie pradziada, by dzieci szanowały wysiłek włożony w napisanie „książeczki” właśnie się spełnia. Co wiemy o własnych przodkach, jak daleko sięga rodzinna pamięć o przeszłych pokoleniach? Coraz częściej poszukujemy wiedzy na ten temat, powstają strony internetowe poświęcone genealogii, mające wielkie wzięcie wśród internautów.

Artykuł Elżbiety Kulińskiej opublikowany w Gwarku w grudniu 2006 r.

Nawet jeśli pamięć nestorów rodziny zawodzi, a rodzinne archiwum nie jest bogate albo w ogóle się nie zachowało, jeszcze nic straconego. Odnalezienie dokumentów związanych z własną rodziną nie jest niemożliwe, kopalnią wiedzy mogą się okazać np. archiwa parafialne.

Tadeusz Bączkowicz, właściciel znanej radzionkowskiej piekarni i cukierni, od kilkunastu lat fascynuje się dziejami swoich przodków. Twierdzi, że im więcej wie, tym bardziej zgłębia temat i chce wiedzieć więcej. – To niesamowicie wciągające – przyznaje. - Wszystko zaczęło się od lektury książki „Parafia radzionkowska” księdza Józefa Knosały, którą w święta Bożego Narodzenia 1990 roku otrzymałem w prezencie od mamy. Książka, którą teraz niemal znam na pamięć, tak mnie ujęła, że rozpocząłem poszukiwania.

Autor pamiętnika Andrzej Bączkowicz z żoną Barbarą.  Zdjęcia: archiwum prywatne

W „Parafii radzionkowskiej” ksiądz Knosała napisał, że pierwszą informację o związkach Bączkowiczów z Radzionkowem, znajdziemy w parafialnych metrykach (prowadzone od 1723, wcześniejsze się nie zachowały). Zapisy dotyczą Baltazara, organisty i nauczyciela. Ksiądz napisał o Baltazarze: „lud musiał go wielce szanować, gdyż bardzo często był ojcem chrzestnym i świadkiem przy ślubach. (...) Zdaje się, że jest pradziadem tutejszej rodziny Bączkowiczów”. W tej samej książce pojawia się jeszcze ksiądz Franciszek Bączkowicz, urodzony w 1870 roku w Radzionkowie. Ks. Knosała pisze, że to bardzo ciekawa postać – studiował w Krakowie i w Rzymie, miał wyjątkowy talent do języków obcych – opanował ich pięć. Zaliczano go do grona najbardziej szanowanych i zasłużonych osób świata naukowego w Krakowie. - Chciałem wiedzieć, czy miał coś wspólnego z moją rodziną, co nie było takie pewne, bo trzeba pamiętać, że to popularne nazwisko w Radzionkowie – twierdzi Bączkowicz.

Jest jakiś pamiętnik

Radzionkowianin od lat składa strzępki informacji z publikacji, zachowanych dokumentów i układa je w całość. Ale im dalej w las, tym więcej drzew. W końcu pomyślał o opracowaniu drzewa genealogicznego. Podpowiedziano mu, by zwrócił się o pomoc do Archiwum Archidiecezjalnego w Katowicach. Po kilkunastu dniach otrzymał dokument. Drzewo sięga 1679 roku, czyli daty urodzenia Baltazara Bączkowicza. - To było w maju tego roku. Jechałem z Katowic i myślałem: jaka szkoda, że zachowało się tak niewiele pamiątek rodzinnych. Może trudno w to uwierzyć, ale kiedy wysiadłem z samochodu zauważyłem, że pod moją piekarnią stoi kuzyn, który akurat przyjechał do Radzionkowa na komunię. Pokazuję mu to drzewo genealogiczne i pytam, czy w rodzinnym domu na pewno nie ma żadnych pamiątek. Na to słyszę, że są zdjęcia i „jakiś pamiętnik” – opowiada Bączkowicz. I tak w ręce piekarza trafił pamiętnik pradziada.

Na pierwszej stronie pradziad Andrzej napisał: „którekolwiek z mych dziatek tę książkę do ręki dostanie upominam, aby ją z bacznością czytało i też szanowało, bo po pierwsze kosztuje układ ten dosyć pracy, po drugie można się z niej dowiedzieć, co był mój pradziad, staroszek, i ojciec mój. Także krótki opis mego życia, bo chcąc dokładnie mój życiorys od poznania rozumu aż do dnia czterdziestego roku mojego opisać, nie jestem w stanie we dwóch takich księgach wszystkiego umieścić. I też tylko ten ją z moich synów otrzymać może na własność, który się na to zdobędzie iżby mógł przynajmniej tak jak ja w polskim języku tu do tej książki w ten sam sposób coś o sobie przypisać. Ale tylko czysto polsko. Przy tym ale surowo upominam żeby się każde z moich dziatek dobrze po niemiecku nauczyło, bo wam to tak może na dobre wyjść jak i mnie”.

To nieduży zeszyt w twardej okładce, zapisywany przez blisko 40 lat. Pierwszy wpis pochodzi z 1888 roku, ostatni - z 1929 roku, kilku dalszych kartek brakuje. Autor był prostym człowiekiem, ale zdolnym. Z pewnością był ambitny i miał poczucie humoru. Prawdopodobnie dużo czytał. W pamiętniku chwali się, że jak miał pięć lat czytał w kościele Pismo Święte. Był górnikiem, przez dwa lata sołtysem i ławnikiem. Pamiętnik starał się napisać wierszem.

Założyciele piekarni: Anna i Jan Bączkowiczowie.

Opisuje własne życie, przywołuje imiona pradziadów, o których dowiedział się od ojca i dziadka. Pisze po polsku, właściwie gwarą, ale pod koniec zaczął używać niemieckiego, żeby udowodnić, że zna ten język. Pisze o sobie, dzieciach, których miał dziesięcioro, żonie, przodkach i co jest chyba najciekawsze, bo prawdziwe, przytacza liczne anegdoty.

Tadeuszowi Bączkowiczowi, który był kiedyś ministrantem, bardzo podoba się historia, w której pradziad, wówczas też ministrant, wracał z kolędy w Kozłowej Górze. Obładowany kiełbasami wpadł do przykrytego jedynie deskami i przysypanego śniegiem grobu, z którego nie potrafił się wydostać. Opisuje też jak z jego powodu utopiły się konie w stawie, za co zebrał solidne baty. Potem wpadł pod lód i o mały włos by się utopił. Uznał, że Bóg go w ten sposób ukarał za to, że zmarnował zwierzęta.

Bazując na opowieściach ojca i dziadka Andrzej Bączkowicz przytacza losy przodków. - Ciekawe, że te historie pokazują pewną powtarzalność zdarzeń w naszej rodzinie. Np. jak nasze losy stale wiążą się z Krakowem, do którego zawsze mnie ciągnęło – twierdzi Tadeusz Bączkowicz, który też związał się z tym miastem. W Krakowie skończył studia i w końcu tam zamieszkał. Do Radzionkowa dojeżdża, by prowadzić firmę.

Według pradziada Andrzeja, również jeden z pierwszych Bączkowiczów trafił do Radzionkowa z Krakowa razem ze swoim pryncypałem (był jego sekretarzem). Kiedy urodził mu się syn, przez kilka lat go nie ochrzcił (radzionkowski kościół był wówczas w rękach protestantów). Kiedy chłopiec miał trzy lata, sekretarz został wysłany przez pryncypała do Krakowa. Wykorzystał okazję i w podróż zabrał syna, by ochrzcić go w kościele Mariackim.

Nie tylko sentyment do Krakowa okazał się dziedziczny. Pamiętnik pozostawił po sobie również Jan Bączkowicz, dziadek Tadeusza, który ożenił się z wdową z dwójką dzieci – Anną i razem założyli piekarnię (w kącie obecnej cukierni zaaranżowano „Kuchnię babci Any” – wnętrze nawiązujące wystrojem do tradycyjnej śląskiej kuchni jest ukłonem w stronę babci). Jan miał inny temperament i styl, chętnie komentował wydarzenia polityczne, np. niepochlebnie wyrażał się o Wojciechu Korfantym. - Z dzisiejszego punktu widzenia jego zapiski są „niepoprawne politycznie”. Teraz historie rodzinne spisuje moja mama. Ja nie mam czasu, muszę piec ciastka – żartuje Tadeusz Bączkowicz.

Czytaj też:

Tarnowskie Góry. Ukradła alkohol za 8,99 zł. Nie...

Firma z Tarnowskich Gór wybuduje halę sportową...

Amazonki Feniks działają już 20 lat

Zderzenie osobówek, w jednej były dzieci. Kronika

(eka)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

Piyknie.Piyknie.

1 1

Jeronie i terozki chop ze Cidrow bydzie szrajbowoł po polsku, dyć momy ślonsko godka. 06:57, 30.03.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

Prowda.Prowda.

1 0

Mioł recht tyn opa, co Adalberta Korfantego strowić niy poradziył. Wejrzyjcie jyno w te papiory, co mioł opa do pedzynio ło Michole Kurzydło. 09:44, 30.03.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%