– Z pracy w redakcji zrezygnowałem w momencie, kiedy w mediach bardziej od jakości zdjęcia zaczęła się liczyć jego popularność w internecie – powiedział kiedyś Bartek Barczyk, uznany fotoreporter z Tarnowskich Gór.
Tak przy okazji Wszystkich Świętych, w zaduszkowej atmosferze zacząłem się zastanawiać, co w dziennikarstwie w ostatnich latach umarło i w tym przypadku nie ma chrześcijańskiej nadziei na zmartwychwstanie.
Na moich oczach umarła fotografia prasowa. Reporterzy, wyposażeni w cyfrowe aparaciki zaczęli sami pstrykać zdjęcia i okazało się, że działy fotoreporterskie w gazetach są zbędnym kosztem. Na miejsce zdarzenia jechał już jeden pracownik redakcji, a nie dwóch i można mu było zapłacić poza tekstem parę złotych więcej za fotkę, a etat fotoreportera zlikwidować. Gdy zaczynałem przygodę z dziennikarstwem, było mi dane poznać takich fotoreporterów jak Otek Morawski czy Rafał Klimkiewicz. Ich niektóre fotografie pamiętam do dzisiaj. Nie zadowalali się tym, by były ostre i kolorowe. To była sztuka. Teraz paradoksalnie konkursy fotografii prasowej wygrywają nie fotoreporterzy, ale najczęściej fotografowie pracujący poza mediami. Rzadko którą redakcję, przynajmniej u nas na Śląsku, stać na utrzymanie etatu fotoreportera.
Z Rafałem Klimkiewiczem pojechałem kiedyś na fotoreportaż do wschodniej Polski. Jeszcze dwa, trzy lata wcześniej jechało razem dwóch dziennikarzy i fotoreporter, a ja miałem zapowiedziane, że z wyjazdu muszę napisać co najmniej dwa reportaże. Wkrótce potem ten gatunek dziennikarski definitywnie przegrał w największej regionalnej gazecie w Polsce z poczytnymi szpuntami typu "Zabili go i uciekł".
Teraz z dziennikarstwa zaczynają znikać już nie tylko gatunki. Z użytku wychodzą części mowy. Dlaczego? Bo Google je słabo pozycjonuje. Kiedyś dziennikarze ścigali się, by napisać w sposób bardziej interesujący, zaskakujący. Ale tak napisanych tekstów wyszukiwarki nie wyświetlają u góry. Żeby łatwo było coś znaleźć w globalnej sieci, trzeba używać tych wyrazów, które ludzie najczęściej wpisują przed naciśnięciem klawisza search. Urowniłowka zbiera swoje żniwo łącznie z tym, że wyżej pozycjonowane są teksty napisane kalekim językiem, popularniejszym niż poprawna polszczyzna.
I coraz więcej znajomych, z którymi zaczynałem przygodę z dziennikarstwem, odchodzi wraz z dawnymi standardami, nie godząc się, by ich pozycję wyznaczała liczba kliknięć, a nie poziom ambitnych czytelników.
[ZT]32948[/ZT]