Czy pamiętacie państwo sztangistę Tadeusza Dembończyka i jego brązowy medal na Olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku? Obszernie pisaliśmy o tym w “Gwarku”. Tak samo jako o trzecim miejscu innego ciężarowca, Andrzeja Cofalika, wywalczonym na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie w 1996 i zdobyciu przez niego rok później tytułu mistrza świata.
Artykuł archiwalny Krzysztofa Garczarczyka opublikowany w maju 2007 r.
Przez 50 lat wydawania “Gwarka” nieraz cieszyliśmy się z krajowych, a nawet międzynarodowych sukcesów sportowców z naszego terenu. Awans piłkarzy Ruchu Radzionków do I ligi i ich szóste miejsce w sezonie 1998/99, obecność Ósemki Tarnowskie Góry w elicie polskiego hokeja na trawie, medale Mistrzostw Świata i Europy karateki Krzysztofa Habraszki, a ostatnio awans piłkarzy ręcznych Olimpii Piekary Śl. do czwórki najlepszych drużyn w kraju – to tylko niektóre powody do radości. Od półwiecza, na co dzień największą uwagę poświęcamy jednak sukcesom i porażkom szkolnych drużyn, rozgrywkom amatorów oraz klubom ze wsi i małych miasteczek.
Rubryka sportowa w “Gwarku” zajmowała najpierw zaledwie około 1/3 strony, niekiedy nawet mniej, potem stronę, a od kilku lat to już trzy, a nawet cztery kolumny. Czasem nawet jednak taka objętość nie starcza, aby napisać o wszystkim, co dzieje się w lokalnym sporcie. Z okazji jubileuszu gazety zapraszamy do przeglądu wybranych wydarzeń sportowych z najstarszego rocznika “Gwarka”, by zobaczyć czym emocjonowali się redaktorzy sportowi 50 lat temu.
Jedną z największych atrakcji sportowych obchodów Święta Pracy w 1957 roku w Tarnowskich Górach był mecz piłkarski pomiędzy miejscowymi rzeźnikami i piekarzami. Na stadionie Kolejarza obie drużyny stworzyły emocjonujące widowisko. Gra rzemieślników była bardzo zacięta, ale bynajmniej zawodnicy nie poszli na noże. Spotkanie, zakończone wynikiem 3-1 dla rzeźników, obfitowało za to w wiele humorystycznych scen. Może było nawet zbyt śmiesznie, bo – jak pisał sprawozdawca “Gwarka” – po rzeźnikach i piekarzach na boisko wybiegli wreszcie “piłkarze z prawdziwego zdarzenia”. Były to reprezentacje Bytomia i Tarnowskich Gór. Wierzyć się nie chce, ale reprezentacja miasta gwarków, złożona z zawodników Kolejarza i Śląska, przewyższała bytomski zespół pod każdym względem i wygrała aż 4-0.
“W sobotę, 1 czerwca całe Tarnowskie Góry były podniecone” – pisał “Gwarek”. Cóż tak podnieciło tarnogórzan pół wieku temu? Oczywiście, piłkarskie derby. Święta wojna pomiędzy Kolejarzem i Śląskiem sprawiła, że “kto żyw pobiegł w stronę stadionu Kolejarza, aby być świadkiem tego niecodziennego wydarzenia”. Co ciekawe, przed meczem kibice obydwu drużyn we wspólnym liście do zarządów Kolejarza i Śląska wezwali swoich pupilów do wykazania na boisku sportowej postawy. “W wypadku zobaczenia z jakiejkolwiek strony szowinizmu i brutalności skłonni jesteśmy przez cały sezon nie uczęszczać na wasze mecze. Petycję naszą prosimy przekazać waszym zawodnikom oraz publiczności przed rozpoczęciem zawodów” - napisali. Dziś to raczej piłkarze temperują emocje kibiców na trybunach, ale – jak widać – kiedyś było zupełnie inaczej.
Ranga owego meczu sprawiła, że zawodnicy obydwu drużyn wyszli na murawę bardzo spięci i stremowani. Pierwsi z tremy otrząsnęli się piłkarze Śląska, którzy raz po raz organizowali składne akcje na bramkę Kolejarza, bronioną przez Hałagana. Tam jednak czekał na nich najlepszy na boisku stoper Mościński, skutecznie powstrzymując napastników gości. W końcu jednak nawet on nie zdołał zapobiec utracie bramki, którą zdobył Buchacz. Jako że nieszczęścia zwykle chodzą parami, w 30. minucie kontuzji doznał pomocnik gospodarzy Cichoń, który nie powrócił już na boisko. Kolejarz nie upadł jednak na duchu, a kłopoty wyzwolił w nim jedynie dodatkową energię. W poważnych opałach znalazł się teraz bramkarz Śląska – Miler. Huraganowe ataki Kolejarza przyniosły w końcu efekt i wyrównującego gola strzelił Czempik. Od tego momentu gra stała się jeszcze bardziej emocjonująca i nerwowa. Obie drużyny miały okazje do zdobycia kolejnych bramek, ale sztuka ta udała się tylko Wiśniewskiemu z Kolejarza. Rozdrażniony Śląsk do końca próbował strzelić drugą bramkę. Gospodarze przetrzymali jednak oblężenie “świątyni” Hałagana, w ostatnich minutach niemiłosiernie bombardowanej przez niemal wszystkich zawodników gości.
Gdy na czas późnej jesieni i zimy pustoszały boiska piłkarskie, wtedy do głosu dochodziły inne dyscypliny sportu. W wielu śląskich miastach w 1957 roku na pierwszy plan wysuwał się boks, ale w Tarnowskich Górach było inaczej. W tym czasie w mieście królowała koszykówka. 24 listopada w rozgrywkach II ligi zadebiutowała żeńska drużyna Kolejarza, pokonując Warszawiankę Warszawa 37-33. Wśród tarnogórzanek najlepiej zagrała Winkowska, zdobywając aż 16 punktów. Później przyszły kolejne dobre mecze, a Winkowska, Kuc, Mol, Zankiewicz, Werszner i ich koleżanki cieszyły się wielkim uznaniem tarnogórskich kibiców. Dzielnie o mistrzowskie punkty walczyli też koszykarze “Kolejarza”, grający w klasie A. W drużynie występowali wtedy: Szczęsny, Ordon, Zawadzki, Kocybik, Baziński, Pruszyński, Toman, Krajniak i inni. Sala gimnastyczna przy obecnym LO im. Staszica, gdzie rozgrywano koszykarskie mecze, pęczniała w szwach...
Relacjonując bieżące wydarzenia sportowe “Gwarek” zawsze sięgał także do historii lokalnego sportu. W 1957 roku na łamach pisma poczytny był cykl “Z życia znanych piłkarzy” Konrada Żydka, który otworzył tekst o bramkarzu Józefie Ogazie. Było to jeszcze w 1938 roku w Kamieniu, gdy tamtejsza Brynica grała ze Strzelcem Piekary. Mimo gorącego dopingu miejscowych kibiców goście mieli duża przewagę, ale na szczęście Józef Ogaza, bramkarz Brynicy, był nie do przejścia. “Rzucał się pod nogi napastnikom, wybijał piłki z górnych okienek, obronił dwa rzuty karne. Ogaza dobrze się ustawiał, wiedział kiedy wybiec, kiedy interweniować robinsonadą, bronić wybiciem”. W pewnej chwili stało się jednak nieszczęście. Ratując po raz kolejny swój zespół przed utratą bramki odważnie rzucił się pod nogi potężnego napastnika Strzelca, który silnie kopnął go w głowę. Bramkarz zalał się krwią i stracił przytomność. Koledzy znieśli go z boiska, zaczęli cucić. Ledwie przejrzał na oczy – natychmiast wyraził wolę powrotu na boisko. Sprzeciw trenera na niewiele się zdał. Józef Ogaza znów stanął między słupkami i mimo zamroczenia i bólu do końcowego gwizdka bronił jak w transie. Jego drużyna wygrała i zapewniła sobie awans do wyższej klasy rozgrywek.
Czytaj też:
Tarnowskie Góry. Archiwalne zdjęcia z naszych łamów
Tarnowskie Góry. Powrót do ćwiczeniówki, spotkanie po latach
Tarnowskie Góry. Ogrody i wille od Bytomskiej do Miarki
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz